Praca-odpoczynek-modlitwa...jaka kolejność?





My Polacy to kochamy narzekać. W rozmowach o życiu obserwuję często ton pretensjonalny. Chyba za często koncentrujemy się na tym, czego nie mamy, a zapominamy, że inni mają jeszcze gorzej. Wiem, że zło ma jakąś siłę przyciągania, złe myśli, słowa, uczynki. To, co złe, łatwiej zagnieżdża się w naszym umyśle niż to, co pozytywne. Bardziej pamiętamy to, co negatywne. Nie wiem, może tak nie jest, może zbytnio uogólniam, może patrzę na to tylko z własnej perspektywy. Może. Tak czy inaczej, myślę, że tracimy wiele codziennych radości. Chyba za mało jest takiego optymistycznego realizmu, który cieszy się tym, co jest.

Czy dziękuję Bogu za to, że mam wzrok, słuch, że chodzę o własnych nogach? Przecież, wielu ludzi nie ma tych skarbów i nigdy mieć nie będzie. Niby to takie oczywiste, a jednak w praktyce pomijane. Dlaczego tyle dzisiaj nerwów, kłótni, agresji? Bo człowiek żyje za szybko. Nie hamuje wcale, albo za rzadko hamuje w swoim życiu. Hasło „idź na całość” często ma bolesne dla ludzi skutki. Modlitwa, od której często uciekam, jest najlepszym hamulcem. Modlitwa skutecznie zatrzymuje, by się trochę zastanowić, w jakim kierunku podążam, co przelatuje mi miedzy palcami, co zaniedbuję? Już nie chcę za bardzo wspominać o tym, że bardzo często nie potrafimy, ja nie potrafię odpoczywać. Brak ruchu, nieregularny tryb życia, ospałość, negatywnie odbija się już nawet nie na zdrowiu, ale na samopoczuciu.

To, czego potrzeba, to cieszyć się tym, co się ma. Ważne jest, aby umieć cieszyć się tym, co jest dzisiaj, za bardzo nie uciekać w marzenia, bo rzeczywistość zazwyczaj idzie obok marzeń. Owszem, plany, marzenia trzeba spełniać o ile jest to możliwe. Umieć odnaleźć się w takiej rzeczywistości, jakiej żyję i odnaleźć radość w codzienności. Chyba to, co najtrudniejsze, to mądrość życiowa. Umiejętność twardego stąpania po ziemi. No tak, tylko twarde stąpanie po ziemi to przepychanie się łokciami, bycie chłodnym, nieczułym, nie zważanie na nic, zmierzanie do celu po trupach?

Jedyna odpowiedź, jaka mi teraz przychodzi do głowy, to "Uczcie się ode Mnie" Mt 11,29

Komentarze

He, tak patrząc na zamieszczone zdjęcie, ująłem tylko jeden, co prawda ważny szczegół ludzkiej egzystencje, ale niech będzie.
Anonimowy pisze…
stary looz! po prostu wyraziłeś to czym żyjesz ;-) czyli rozumiem kolejny temat to teologia odpoczynku? np: "odpoczynek obrazem wieczności" ;-) pozdro ziom!
Mając 5 dni w tygodniu katechezę, spotkania oazowe itp. nie łatwo o looz, ale teologia odpoczynku...podoba mi się. Pozdro ziom.
nimm pisze…
A może tak ferie.... plecaczek, ciepły sweter, buty solidne, okularki przeciwksiężycowe dla fantazji, jakaś lekturka niedoczytana w kieszeni, aniołek w garści do ochrony i ... droga .... może trochę wąska i stroma... ale w stronę dzikości... :))) Pozdrawiam serdecznie i higieny ducha życzę, świeżości... :)))
No właśnie dzisiaj ferie się kończą, przynajmniej dla mnie, ale plecaczek był, z butami średnio, okulary były, lekturka była, leśna zimowa dzikość była ma się rozumieć:)
nimm pisze…
No, to do przodu... :) ale jak ferie się kończą to nastrój rozumiem :) Ja już od tygodnia walczę na lekcjach i na przerwach, poza tym dom, od którego wypoczynku nie ma, więc te podróże w stronę dzikości to tylko marzenia... Ale wiem o czym mówię. Swego czasu przeżyłam rok w Kazachstanie. Ziemia - step, widnokrąg dookoła i niebo. W środku tylko ja. 40 stopni mrozu i nieskończony blask słońca... (okularków niestety nie miałam) Wtedy czułam tak mocno życie... ach.... :))
Nie no szacunek. Kazachstan, minus 40, samemu, nieźle, za coś takiego to masz honorowe członkostwo w stowarzyszeniu "życiowych dzikusów". Te ferie to dla mnie dwie jednodniowe wyprawy, jedna wzdłuż jeziora, druga, no to wiadomo, gdzie może pchać dzikusa...do lasu oczywiscie:)
nimm pisze…
Wiesz... no miło mi :)) Ale w sumie nieważne, czy do lasu czy w step, ważne po co, no nie?? :)) Serdecznie pozdrawiam :)
Owszem, owszem. Dzikość to dzikość:) TYej niesamowitej atmosfery można doświadczyć praktycznie wszędzie, bo tu chodzi o wewnętrzne nastawienie.
nimm pisze…
... i o wewnętrzne przeżywanie :)
Dokładnie, cała przygoda, tak na prawdę dzieje się wewnątrz duszy, w umyśle. He he trochę filozofujemy, ale fajne to:)
nimm pisze…
Fajne, bo się rozumiemy... :) I o to chodzi :)
a obejrzałaś film "into the wild"?
nimm pisze…
A obejrzałam... ale mieszane uczucia mam... Bo wiesz, wyprawa w stronę dzikości musi mieć jasny cel. A dla bohatera była to ciągle ucieczka. Fajne były te jego spotkania z ludźmi, ale nie nawiązał trwałych więzi. No i ostatecznie co mu dała ta śmierć... co zmieniła?
Wyprawa dału mu zrozumienie, że uciekanie nie ma sensu i radość z odkrycia miejsca, o którym marzył. Nieuchronna śmierć z powodu zatrucia się niejadalną rośliną, pokazuje, że człowiek w pojedynkę, zawsze ma bardzo ciężko w życiu, a często to jego życie traci sens. To taka moja interpretacja.
nimm pisze…
No, tak.... wszystko prawda.... tylko nie odwrócił już niczego... może zrozumiał, ale co z tego? Wiesz o co mi chodzi... że on nic nie zmienił, niczego nie naprawił... przeżył, doświadczył, umarł... ja bym tak nie chciała.... chciałabym dać sobie szansę powrotu do ludzi, do życia w relacji z innymi... umieć wybaczyć, pozwolić się zaakceptować przez innych... Takie wyprawy w dzikość mają sens tylko wtedy, kiedy można z nich wrócić bogatszym... On zatrzymał wszystko na sobie... nic nie dał...
Rozumiesz mnie?
Rozumiem o co ci chodzi. Tylko tak przy okazji pomyślałem sobie o dobrym Łotrze na krzyżu. Nie wrócił, nie naprawił relacji z bliskimi a jednak ten moment na krzyżu wszystko przemienił. I jak na to spojrzeć?
nimm pisze…
No, tak... tak... masz rację... ale nasz bohater nie był w żadnym wypadku łotrem. Powiedziałabym, że cechowała go nadwrażliwość, jakieś takie światło miał w sobie...Może dlatego było mi żal, że umarło z nim to światło a nikt się przy nim tak w pełni nie ogrzał, nie doświadczył tego, co w nim się dokonało... Szkoda mi było tych wartości, które nosił w sobie dla siebie. Kto skorzystał na jego śmierci? On sam? Tak myślisz? To wystarczy?
Ja myślę, że nie tyle kto skorzystał na jego śmierci, co kto skorzystal na jego życiu. Kto ubogacił się jego osobowością. Tego ciepła i wrażliwości, którą miał w sobie, doświadczali wszyscy, z ktorymi rozmawiał, z którymi mieszkał jakiś czas.
Z tego filmu wyszedłem jakiś taki zniesmaczony... Owszem, piękne widoki i krajobrazy, tylko to piękno nie było równoległe do tego co przeżywał w sobie. On nawet się tym nie napełniał, nie czerpał z tego tylko chyba ciagle uciekał, nie wiedząc gdzie. Uciekał chyba od niż do! I to był jego dramat.

Druga sprawa to nierozumiem dlaczego nie chciał wiazać się z kimś aby zacząć nową rodzinę i w niej nie powtarzać błędów jego rodziców? Natomiast uciekał i uciekał, izolował się... To tez widocznie jest ważne, ale później, a miał okazję, mógł założyć rodzinę i uszczęśliwić drugą osobę... A tak, to takie życie i śmierć z której nikt nic właściwie nie otrzymał...

Film mnie zasmucił...
nimm pisze…
Właśnie... mieszkał jakiś czas...zgadza się... ale tylko jakiś czas... nie można było go zatrzymać. I to, co pisze Piotr... nie mógł założyć rodziny, nie związał się z nikim... nie dał się adoptować, bo sam miał wiele niepoukładanych spraw. Nie był gotowy. A kiedy być może zrozumiał, było już za późno. I stąd ten smutek.
Koncówka filmu i mnie zasmuciła. Dlaczego z nikim się nie związał, nie napełniał sie tym, co widział? Widać było, że ogromnie się pięknem przyrody zachwycał. Dlaczego z nikim się nie związał, bo ...zatruł się i zmarł. On nie chciał być tam w tym autobusie przez całe życie. Były próby wydostania się z tamtąd. Potrzebował czasu dla siebie, by to wszystko przemyśleć i poukładać sobie i tam (w autobusie) to zrozumiał. Jest pod koniec filmu taki moment, kiedy uświadamia sobie, że nie wolno wiecznie uciekać, że szczęście jest przy drugim człowieku.

Nie związał sie z nikim bo nagła śmierć przerwała mu jakiekolwiek plany na przyszłość. Śmiertelne zatrucie się , uniemożliwiło mu dalszy rozwój swojego człowieczeństwa. Ńagła śmierć brutalnie zatrzymała to dojrzewanie, być może również dojrzewanie do wejścia w szczególną relację z kimś.

A uciekał dlatego, że miał dość domowego piekła, uciekał jak poraniony pies z gorzkim poczuciem krzywdy, jaką wyrządzili mu rodzice. Chciał wytchnienia na lasce, gdzie nikt go nie zrani, gdzie będzie mógł doświadczyć tego, czego w domu nie było...harmonii i szczęścia. Zdystansować się, by móc wrócić do bliskich z większym dystansem i z wiekszą wewnętrzną wolnością, jakoś stanąc na nogach.

To, że nie dawał śladu o sobie mogło wynikać ze zranień jakich i wyrzutów, jakie miał do rodziców, nie chciał ich widzieć ani słyszeć. Jeden potrzebuje godzinę by sie otrząsnąć, a ktoś inny rok. Nie pochwalam jego postawy, jednakże rozumiem. Bo każdy jest inny, każdy ma inną historię życia i nawet gdy błądzi, Bóg go nie opuszcza. Myślę, że gdyby nie nagła śmierć z czasem by ochłoną i dojrzał do zmierzenia się z trudnościami, lecz wtedy tego jeszcze nie potrafił. A piękno przyrody, której doświadczał, i ludzie, których spotykał, było znakiem od Boga jak wygląda zycie i jak ludzie je przeżywają. Cała jego wędrówka porzez Stany to niedokończona przez wypadek lekcja życia.
nimm pisze…
Tak.... ok. Ale ten wypadek, ta śmierć też nie była przypadkowa. Może ktoś potrzebuje rok a Bóg mu tego czasu nie daje...
Czy można jego obarczyć odpowiedzialnością za własną śmierć? Czy zatrucie się było zamierzone? Czy przed śmiercią nie nastąpiła przemiana myślenia?
nimm pisze…
Przemku drogi, ja go nie oskarżam tylko żałuję...I zastanawiam się nad tym, uogólniając, że nigdy nie wiemy ile mamy czasu i że są rzeczy, z którymi nie ma co zwlekać...
Ja myslę, że on nie zwlekał. Realizował to, czego potrzebowało jego serce. Potrzebował tej podróży. Owszem nikt nie wie, czy uda sie zrealizować wszystko, o czym się marzy. Ale gdyby chodziło, o zrealizowanie tutaj na ziemi wszystkich swoich marzeń, to co z nieuleczalnie chorymi, co z upośledzonymi? Ważne jest to otwarcie się na wieczność. Tutaj tylko zaczynamy być szczęśliwi, a nawet jeśli są z tym trudności, to mamy na to całą wieczność. Chyba nie chodzi o absolutyzowanie doczesności, tutaj bardziej chodzi o ustawienie parametrów podróży, żebym wiedział w którą stronę zmierzać i które wartości nadają memu życiu sens.
Pamietacie historię z księdzem, który będąc na plebani został zalany wodą? Bóg podsyłał mu pomoc, aby go ratować w postaci kilku łodzi, ale ksiądz uważał, ze nie skorzysta, ponieważ sam Bóg go ocali i on Mu ufa. W końcu się utopił.
Zdenerwowany, w niebie nakrzyczał na Boga, czemu go nie ocalił? Bóg odpowiedział, że to On właśnie mu podsyłał te trzy łodzie na pomoc, ale z nich nie skorzystał...

Czy nie podobnie było z tym chłopakiem?
W moim odczuciu miał wiele szans, aby ratować się z powodzi żalu i łez nad swoim zyciem... Bóg mu dawał wiele osób, które chcialy żyć z nim... Chłopak jednak nie chciał, jakby czekał na coś innego, jakby na samego Boga, który ma mu pomóc...

W końcu przyszła śmierć. To prawda, że jej nie szukał, ale my wiemy, że u Boga nie ma przypadków. Śmierć jest wolą Bożą. Czy czasem nie jest tak, że przyszła, gdy już nic dla chłopaka nie można było zrobić, bo odrzucał ofiarowaną mu pomoc? Myślę, że tak było...

Łaska jest jak prezent, który możemy otrzymac tylko w jednym danym momencie. Później jej już nikt nie daje...

Śpieszmy się kochać ludzi...
Myślę, że nie było podobnie z tym chłopakiem. Bóg nie działa automatycznie, mechanicznie, tzn. Bóg nie programuje ludzi, teraz mi się nawrócisz itd. Człowiek przez całe swoje zycie ma szanse się nawrócić, oczywiście "Kiedy Bóg mówi, nie gardź Jego słowem" powiada Pismo, tylko tu jest kwestia:
1. Czy człowiek słysz Jego głos wzywający do nawrócenia
2. Czy pozytywnie reaguje i zmienia swoje życie.

Popatrzmy na dobrego Łotra na krzyżu. Usłyszał Głos Pana, żałował za swoje czyny, ale nie zdąrzył ponaprawiać tego co popsuł.
Nie zawsze w życiu dzieje się tak, jak w pięknych historiach. Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych, nie ma takich warunków, w których by sobwe nie Poradził. Bardzo ważna jest tutaj decyzja człowieka, by chcieć się zmieniać. Ktoś może się nawrócić na łożu boleści. Oczywiście, możemy robić wyrzuty, po co uciekał z domu, dlaczego był taki uparty. A Bóg idzie za człowiekiem, jak za zaginioną owcą i przyprowadza ją do owczarni. Czasem znajduje owcę śmiertelnie poranioną przez kolce grzechów, która umiera na Jego ramionach. Nie koniecznie jest tak, że wszystko wraca do normy i żyli długo i szczęśliwie. Co człowiek to inny przypadek. Myślę że skorzystał ten bohater z pomocy Bożej, zrozumiał swoją historię zycia (wewnętrzne nawrócenie), natomiast przez brak możliwości powrotu (rzeka) i śmiertelny wypadek (otrucie) nie miał możliwości się pojedna z rodzicami i budować lepszą przyszłość.
nimm pisze…
No, proszę... jaka wielość interpretacji... :))
Film więc bezsprzecznie wartościowy jest... że tak wtrącę jeszcze swoje trzy grosze... I bardzo dobre jest to, że każde z nas odbiera go po swojemu.
Ważne też, że prowokuje nas do myślenia i zastanowienia się w tym przypadku nad sensem życia i cierpienia.

Popularne posty