O poczuciu wyobcowania słów kilka...
Czasem są takie momenty, kiedy człowiek czuje się oddalony od Pana. Nic takiego aż złego się nie zrobiło, a mimo to ma się odczucie, jakby Pan się na nas pogniewał. Nie odzywa się, jest jakiś milczący.
Co wtedy robić? Jak znosić ten okropny stan oddalenia, „opuszczenia” przez Pana? Wtedy, chyba jak nigdy objawia się niecierpliwość, gniew, agresja. Dlaczego jest tak niedobrze, co się stało? Kto zawinił? O co chodzi?
Jedna rzecz, jaka mi przychodzi to TRWANIE. Nie podejmowanie żadnych wiążących decyzji, jeszcze większe tulenie się do Pana, wbrew odmiennym uczuciom. Lgnięcie do Pana, wyżalenie się Jemu, wylanie przed Nim swojej goryczy, a jednocześnie namaszczenie swojej zbolałej duszy oliwą modlitwy, Jego słodkim Imieniem. Im większe rozdarcie, tym bardziej natarczywe wołanie Jego Imienia.
No, bo cóż więcej można, na co więcej stać człowieka w danej chwili?
Nie wiem.
Wiem jedno, nic tak nie wzmacnia, jak wytrwanie przy Panu podczas burzy.
Komentarze
I jeszcze mnie zastanawia potrzeba tulenia się do Pana... potrzeba czułości, której każdy doświadcza a tylko niektórzy się przyznają...
I na koniec "oliwa modlitwy", którą trzeba się namaścić... We mnie te słowa się rozlały oliwą właśnie... Takie mam skojarzenie z suchą modlitwą, którą często Panu produkuję i ręce od tej modlitwy mam popękane i usta... A tu modlitwa namaszczeniem ma być... i kiedy jest, jest pełna czułości. Bo ta oliwa to czułość musi być... jestem pewna... :)
Bez czułości człowiek usycha, czułość jest nam potrzebna jak tlen. Wszelkiego rodzaju rękompensaty biorą sie z głodu miłości, głodu czułości. W miłowaniu nie ma miary.