Tajemnice drugie


Spotkanie z drugim człowiekiem, to wyjście z obszaru własnego "ja" w kierunku "ty", w kierunku mojego bliźniego. Nikt z nas przecież nie żyje, i nie zbawia się w pojedynkę. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga, a Bóg jest wspólnotą Osób, jest jednością Osób, jeśli tak można powiedzieć. Dlatego każdy z nas w naturze ma ukierunkowanie na życie we wspólnocie osób. Mogę dostrzec potrzeby drugiego człowieka, jak Maryja w tajemnicy Nawiedzenia, ale mogę też być zapatrzony w siebie i niech ludzie dokoła giną, cierpią, dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Poprzednie doświadczenie samotności, ta pustka, to najlepszy moment, by Pan wszedł do naszej duszy i ją Sobą przepełnił. Pan ze swoją Dobrą Nowiną, rodzi w nas pragnienie bycia blisko Niego, ale też przybliża nas do drugiego człowieka, bo część Jego Samego jest w drugim człowieku. Jeśli ktoś twierdzi, że nie potrzebuje w swoim życiu bliźniego, bratniej duszy, to nie wiem, czy tak na prawdę sądzi, czy może doświadczył przykrości ze strony jakiegoś człowieka, albo wychował się w przepełnionej chłodną atmosferą izolacji od ludzi.

Spotkanie z drugim człowiekiem, jest też tajemnicą ludzkiej grzeszności. Nie wiem, co mnie spotka od ludzi. Drugi człowiek podobnie jak ja jest grzeszny, skoro ja ranię, obrażam, to mam świadomość, że drugi może postępować podobnie. Ale nawet, gdy za bardzo niczego, nie potrafię sobie zarzucić, to i tak nie przewidzę wszystkiego, nie przewidzę raniących słów, pogardliwych spojrzeń, biczów słownych, biczów pogardy, biczów agresji, biczowania poprzez odrzucenie. Spotykamy się z ludźmi, bawimy się z nimi np. na weselu w Kanie Galilejskiej, bo pragnienie radości, jest w każdym z nas, Każdy z nas pragnie więzi, każdy z nas pragnie cieszyć się życiem choćby przez krótki czas np. na weselu. Tylko po chwilach radości, po weselu wraca się do domu, na drugi dzień znowu zaczyna się codzienność, wiele spotkań, obowiązków wobec najbliższych. I można z nostalgią wspominać chwile wesela jako coś, co minęło. Są ludzie, którzy tak bardzo nie akceptują codzienności, obowiązków zawodowych, że każdy wieczór spędzają na imprezach, zanurzając się w jakimś swoistych narkotyku lokalów, nieustannie ogłuszającej muzyki, uciekając w sztuczny świat, w taki swoisty matrix, gdzie wszystko jest sztuczne i prostsze.

Na czym polegają dobre relacje z innymi? Nigdy nikt mnie nie skrzywdzi? Z wszystkimi będzie miło i zabawnie? Wiemy, że takie życie nie istnieje, można wyalienować się z otoczenia i uciec na koniec świata, ale nigdy nie ucieknie się przed sobą samym. Życie w świecie wiąże się z biczami, ale właśnie to doświadczenie podobieństwa do Chrystusa, to przyjmowanie biczów i modlitwa za tych, co to czynią, pozwala nam wchodzić w Niebo po trosze już tu na ziemi. Niebo to nie coś, Niebo to Ktoś-Bóg w Trójcy Świętej Jedyny, wraz ze wszystkimi Aniołami i świętymi, którzy Go miłują. Gdy umiera mój egoizm, wtedy moja natura upodobnia się do Człowieczeństwa Jezusa, oddalając się od pychy, zbliżam się do Boga, który jest Niebem. Życie z ludźmi wiąże się z różnymi doświadczeniami. Życie na tym świecie z innymi, jest swoistym planem filmu, którego reżyserem jest Bóg. Jest to film niepowtarzalny, tutaj wymagane jest zdjęcie maski, bycie sobą i dobre "odegranie" swojej roli życiowej. Wchodzimy w ten film jako amatorzy, tak jak wchodzimy w chrzest jako poganie. Ale, bycie na tym „zbawiennym" planie życia, wiąże się z otwarciem na drugiego człowieka, spojrzeniem na jego życie, przyjęciem różnego typu biczowania, by wyzwolić w sobie i innych radość. Biczowanie wyzwala w nas radość, bo uśmierca w nas pychę i egoizm, które najbardziej usztywniają duszę. Kto jest śmiertelnie poważny i przewrażliwiony na swym punkcie? Egoista! Biczowanie uśmierca egoizm i wprowadza nas już tutaj, w przygodę duchowego nieba, które w pełni rozwijać się będzie tam, za zasłoną, gdzie jest to, "czego ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy Bóg przygotował tym, którzy Go miłują", miłując Go również w drugim człowieku.

Komentarze

Anonimowy pisze…
myslę, że bardzo cienka linia biegnie między przyjęciem na siebie bicza, chocby słownego, od drugiego człowieka a prawem do np.obrony wlasnej godności..uderzony w twarz Jezus zadał przecież pytanie- "dlaczego mnie bijesz? "z jednej strony spokojne przyjął policzek, z drugiej domagał się odpowiedzi..a więc nie był bierny..czy moje upokorzenie mże zbudowac innego człowieka? chyba nie..zbudowac może go to, jaką postawę wobec "bicza słowa" przyjmę,a moje reakcje na te słowa są często odruchowe i bardzo emocjonalne..trudno też modlic się za swoich "oprawców" bo zadaję sobie wtedy pytanie, czy modlę się dla ich dobra, czy dla własnej korzyści..no i czy nie jestem "wielka" we własnych oczach i taka "faryzejska"..lepsza we własnych oczach..bo przecież modląca się za swoich prześladowców..
Najważniejsza w tym wszystkim jest miłość Boża. Nie chcę jej utracić, więc co robię i jak robię? Tak, by nie utracić Jego łaski. Sam nie jestem tu specjalistą, ale przekonuję się wielokrotnie, że gdy w moich myślach, słowach, czynach czy zaniedbaniach tracę z oczu Pana, wówczas zaczyna się ciemna strona mojej egzystencji. Podobnie jest w obliczu doświadczanych przykrości, albo przeżywam je w bliskości Pana, albo zostawiam Pana i próbuję sobie radzić z tym bez Niego. Jeśli miłość mam w sercu, to wtedy nawet gdy się bronię, czynię to z miłością. Nie jest to łatwe.
Anonimowy pisze…
w moim życiu nie zawsze wszystko jest czarne lub białe.ciemnośc lub światło.czasem jest tak,że właśnie-nie wiadomo jak.czy kieruję się miłością do człowieka, czy do siebie.może wtedy trzeba tylko cierpliwie czekac-bo czekac wcale nie jest łatwo, zwłaszcza, gdy słowa ranią.nie siedziec biernie i załamywac ręce,ale oczekiwac w bliskości i kiedy trzeba dac się poprowadzic.w niepewnośc-jak piszesz-spotkania z drugim człowiekiem,możliwośc odrzucenia, pogardy.a nagrodą za wytrwałośc zawsze jest wesele..bliskośc i z BOgiem, i z ludzmi.
niestety, ciagle nie umiem cieszyc się z bicza słowa drugiego człowieka.weselic się-ooo tak,byc ranioną i obrażaną-krew mi się gotuje..
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Nie chodzi tu o sadomasochizm. Cieszenie się z tego, że mnie krzywdz a itd. Chodzi tu bardziej o to, że przy Panu, będąc wzmocnionym Jego Słowem i Ciałem, zło aż tak bardzo mnie nie łamie. Bez Niego natomiast, każde słowo przecxiwne nam rani nasz egoizm i sprawia smutek. Nie wiem, nie znam cię więc to są takie uogólnione refleksje, ja piszę to z własnej perspektywy, z własnych doświadczeń.
Anonimowy pisze…
i ja nie miałam na mysli znęcania sie nad sobą w przyjmowaniu upokorzeń.bardziej chodzi mi o to,że moja miłośc i modlitwa za słownych "prześladowców" nigdy nie jest do końca bezinteresowna...bo przecież tak naprawdę, nawet kiedy upokorzenie przyjmuje się w milczeniu, i tak najważniejsze jest to, co dzieje się wtedy w sercu..tam żyje cała prawda o mnie.
W każdym z nas jest pragnienie bycia kochanym i kochania. Pragniemy nie tylko kochać kogoś ale też kochać siebie. Miłuj bliźniego swego jak siebie samego no nie. Nie pokocham dobrze drugiego człowieka, jeśli mam w pogardzie siebie. Ta miłość jest dwustronna. Nie od razu potrafimy właściwie kochać, a szczególnie kochać prześladowców. Nasza miłośc dojrzewa wraz z coraz to większym przylgnięciem do Serca Pana, bo to On miłości nas uczy a jak/ Przez to, że po prostu my tej Jego miłości doświadczamy. Wtedy dopiero na własnej skórze zaczynamy rozumieć co to miłość.

Popularne posty