Zasmakować Boga
"Kto Ciebie Boże raz pojąć może, ten nic nie pragnie ni szuka". Jednym z problemów nas chrześcijan jest to, że rzadko smakujemy jak słodki jest Pan. Gdzieś trudno nam oderwać się od "smaczków tego świata". Nie delektujemy się Panem w Jego Słowie, Sakramentach. Paciorek w pośpiechu, "świąteczna spowiedźka" i "wybrakowana" Msza w Niedzielę, wybrakowana bo pozbawiona najważniejszego-Chrystusa Eucharystycznego w sercu. Czy żywienie się tylko kanapkami wystarcza, nasyca? Tym czym kanapki bez obiadu, tym modlitwa bez Sakramentu. I tacy wiecznie nienasyceni, nienajedzeni, nie spełnieni.
Czym można zaspokoić głód miłości?
Nowa jakość życia jaką wysłużył Chrystus czy jest moją rzeczywistością? Doświadczenie autentycznej miłości i wolności to tylko marzenie, piękny ideał, czy naturalne konsekwencje działania Ducha Świętego we mnie? A może to istnieje obok mnie, a ja tego nie widzę, nie wierzę, że wolność i piękno są w zasięgu ręki? Może jestem za leniwy albo za bardzo przywiązany do "ziemskości" i nie chcę "wypłynąć na głębię"?
O Panie, który Jesteś miłością, rozlej ją w moim sercu dzisiaj, obficie, bym mógł rodzić się na nowo. Ty, który jesteś pełen potęgi, Ty który władasz przestworzami, ulituj się nade mną. Ty, który pełen potęgi rządzisz wiecznością i czasem, nie pozwól, by dzieło Twojej miłości uległo zniszczeniu i zagładzie.
Komentarze
Wczoraj na spotkaniu END tak mocno do mnie dotarło, jaka interesowna jestem na modlitwie: "więc Panie Boże to mi nie wychodzi... taka beznadziejna jestem... to bym chciała... o to proszę... aha... no i dzięki dzięki za tamto... wiesz.."
Tak załatwiamy swoje sprawy z Bogiem. A gdzie czas na radość spotkania: "Jestem :)) udało mi się przyjść do Ciebie... :)) Jesteś Cudowny wiesz? :))Wszystko potrafisz... nikt mnie tak nie kocha jak Ty... cudownie jest otworzyć się na Twoją Miłość...:))Wspaniale, że mogłam Cię spotkać... kocham Cię..."
No bo tak się porozumiewają zakochani... :)) A słowa mają moc twórczą... stwarzają rzeczywistość :))więc warto się nimi w tym celu posłużyć :)
Ja myślę, że zakochanie miłości nie przeszkadza. Nie chodzi o etapowość: najpierw zakochanie, potem dojrzała miłość. Zakładam, że ta miłość jest... jak do mamy. Zrobię dla Ciebie wszystko, ale teraz nie muszę, prawda? Chodzi o to, że jak co dzień zrobisz mi kanapkę a moje dziękuję będzie jak co dzień bardzo naturalne. Wpadamy w rutynę relacji, kontaktów. Nie smakujemy miłości, która jest w nas i między nami. Dojrzała miłość potrzebuje karmić się czułością... nie tylko dobrocią, ofiarnością, szlachetnością...Ale potrzeba wyrażania słowem, gestem, mimiką twarzy zachwytu, podziwu, szacunku... UWIELBIENIA...
Wszyscy lubimy być adorowani, przyjmowani, akceptowani... kochani....
Myślicie, że Bóg tego od nas nie oczekuje? On wie, że my potrzebujemy Go w ten sposób kochać. Jestem pewna :)
I jeszcze jedno: smakując prawdziwie w ludzkiej miłości... tej dojrzałej... pełnej...doświadczonej trudnościami... pełnej ofiar itd. smakuje się w Miłości Bożej. Kochając prawdziwie drugiego człowieka kocha się przecież Boga.
Ale oczywiście nie chodzi o to, że to już wystarczy. Dlatego do osobistej komunii z Panem ja potrzebuję swego rodzaju gry wstępnej :)
Jak się nie karmię to nie doświadczam. Może... Dawniej się karmiłam i też nie doświadczałam, więc przestałam i zaczęłam karmić się czymś innym. Ktoś mi kiedyś powiedział, żebym w drodze do Boga nie szukała odczuć, bo one zdarzają się rzadko. I dlatego miłość do Boga próbuję wyobrazić sobie jako tą miłość dziecka do matki, taką, że wiadomo, że jest. Ale prawdę mówiąc chciałabym coś poczuć. Nimm ma rację, jakaś gra wstępna by się przydała :) A tak... szuka się tych innych smaków i może kiedyś trafi się na ten właściwy i jedyny. Jeśli się trafi.
Ale smęcę. Sorry.
chcę być głodna Boga.i mam nadzieję, że tu, w tym życiu nie nasycę się na tyle, bym przestała pragnąc-Jego miłości, obecności, bliskości.
i wierzę-nigdy nie przestałam wierzyć w to, że taką właśnie jaką jestem Bóg mnie kocha.ot, po prostu grzeszną.taką "wyjątkową" i "jedyną" w Jego oczach:)