Postęp, tylko w czym?
Czymże jest miłość, jeśli nie umieraniem. Czymże jest poświęcenie się bez reszty jakiejś sprawie, jeśli nie ma się w sobie miłości. Czymże jest radość bez wewnętrznego pokoju sumienia. Czymże jest silna wola i czy można ją mieć bez zmagania się z własnym krzyżem?
„By ułuda nie uwiodła duszy”
Pan przestrzega nas przed tym, by nie doprowadzić do takiego stanu, w którym człowiek już nie wie, co jest dobre a co złe. By nie doprowadzić do takiego pomieszania wartości, że dobro i zło nie ma znaczenia obiektywnego, tylko każdy ma swoją subiektywną ocenę dobra i zła. By człowiek nie dał się okłamać, kiedy mówi się, że jesteś szczęśliwy wtedy, gdy jest ci wygodnie i z niczym nie masz trudności. Stąd właśnie biorą się m. in. rozwody, albo porzucanie stanu duchownego czy zakonnego. Nagle pojawia się na horyzoncie bardzo łatwa perspektywa przeżycia swojej przyszłości. Człowiek jest wtedy oszukiwany takim wewnętrznym głosem, że jeśli zrezygnujesz z twoich dotychczasowych strapień, trudności, problemów, (a więc „zejdziesz z krzyża"), to wszystko będzie o wiele łatwiejsze i swobodniejsze. Jest to jakże chwytliwa i pociągająca pokusa, która czasem jest nie do odparcia. Bo żeby oprzeć się takiej pokusie łatwego i bezstresowego życia, potrzebny jest Ktoś, kto po prostu jest potężny i może mnie wzmocnić w moich słabościach.
Zbawienie bez krzyża
Dzisiaj intensywnie i z wielką skutecznością lansowane jest „szczęście bez krzyża”. Propaguje się „życie z ograniczoną odpowiedzialnością”. Życie bez zobowiązań. Takie przeżywanie swojej doczesności, że jakiekolwiek trudności nie mają żadnej wartości dla mojego życia. We wszystkim ma być łatwo, lekko i przyjemnie. Oto recepta na szczęście. To w takim razie pytam się, jaki sens ma śmierć Jezusa na krzyżu? Jaki sens mają sakramenty Kościoła, które są owocem śmierci Pana i stanowią dla nas drogę jednoczenia się z Panem? Pewnego rodzaju „teoria sukcesu” (masz być najlepszy) nie akceptuje faktu, że człowiek jest grzesznikiem, że mimo najszczerszych chęci, nie zawsze mamy rację, nie wszystko robimy najlepiej, nie zawsze to inni są winni. Przecież prawda o nas jest taka, że każdy z nas ma, w czym się nawracać. Ale, jeżeli ktoś wdrukuje mi przekonanie, że nie ma we mnie żadnych słabości, a z każdym wyrzutem sumienia współczesność potrafi sobie poradzić (alkohol, papierosy, narkotyki, seks, itd.), no to faktycznie człowiek tak długo jest wartościowy, jak długo coś mu wychodzi. A jak coś zaczyna funkcjonować nie tak jak by się tego spodziewało, wtedy współczesny postęp proponuje np. rozwód, zmianę partnera, więcej swobodnego szaleństwa, ostatecznie samobójstwo, aborcję, in vitro, eutanazję. No, bo co, wszystko mogę sobie załatwić, ze wszystkim ja człowiek dam sobie radę. Tylko jakoś nie myśli się o tym, co dalej? Co po rozwodzie, co po aborcji, samobójstwie, eutanazji? O tym mało kto mówi. Rzadko w mediach, poradnikach, porusza się kwestię odpowiedzialności za swoje wybory życiowe, odpowiedzialności za fundamentalne zmiany w funkcjonowaniu swojej rodziny i do czego mnie te zmiany prowadzą. Owszem, są problemy, trzeba je próbować rozwiązywać. Ale głupim jest ten, który sądzi, że wszystkie problemy można szybko rozwiązać. Życie to nie fikcja literacka, którą można preparować jak się chce.
Dlaczego dzisiaj człowiek tak bardzo boi się być sobą? Dlaczego dzisiaj człowiek tak bardzo skrywa swoje autentyczne uczucia pod maską wiecznego luzu? Skąd się bierze tyle przypadków narkomanii, alkoholizmu? No właśnie stąd, że człowiek nie chce przyznać się do tego, że jest słaby, że potrzebuje pomocy, że sam nieporadzi sobie w życiu. Pewnie najlepiej jest „strzelić sobie działkę” „walnąć półlitra” i po kłopocie. Tylko jutro też jest dzień, uśpione problemy na nowo odżyją i co?
Człowiek dzisiaj, pewnie nie tylko dzisiaj, nie ma prawa mieć problemów, nie ma prawa się smucić, bo jak to inni odbiorą? Brak samoakceptacji realnej własnej kondycji, brak przyglądania się historii własnego życia, prowadzi do stworzenia takiego sztucznego obrazu siebie samego, takiego człowieka-maszyny, bez uczuć, bez pragnień, który by móc „normalnie” funkcjonować, nie powinien wchodzić w refleksję na temat własnego życia, bo po co? Przecież o wiele łatwiej i szybciej można rozwiązać napięcia, które są w nas, wystarczy sięgnąć po „zbawiennego” i „dobrego na wszystko” dopalacza. Nie mogę przecież przyznać się do tego, że jestem słaby i że bardzo, ale to bardzo potrzebuję Boga i Jego mocy.
Komentarze
Można je znaleźć w fragmentach z książki O. Józefa Korzeniowskiego pt. Rozmowy z O. Honoratem, Wyd. Diec. w Sandomierzu 2006, s.155-174, lub w rozdziale "O problemach człowieka wierzącego" z książki O.Gabriela Bartoszewskiego OFMCap pt.Cudownie nawrócony, wyd. Instytut Bł. Honorata Koźmińskiego Warszawa - Sandomierz 2006, s.40-54
PS Serdeczności imieninowe :))