Złośliwy nowotwór ducha


(Rysunek kraba z XVII-wiecznego dzieła Ambroise Paré, który stał się symbolem onkologii)



Ludzie chorzy terminalnie, tak już są strawieni chorobą, tak udręczeni cierpieniem, że jedyne, czego oczekują to śmierć. Ciało tych ludzi jest dokumentnie "zepsute" przez nowotwory i inne choroby. Dusze tych ludzi są wycieńczone z natłoku cierpienia. Tacy ludzie nie są w stanie funkcjonować o własnych siłach, są zupełnie zdani na pomoc drugiego człowieka. Podobnie ma się rzecz z moralną i duchową kondycją człowieka współczesnego. Niejednokrotnie jest zjadany przez różnego typu nałogi, niszczycielskie filozofie, hedonistyczny sposób bycia, degradujący osobową godność. Dzisiaj się mówi, że wielu ludzi odchodzi od Kościoła, zmienia wiarę, wypisuje się, przechodzi np. na buddyzm, czy deklaruje się, jako ludzie niewierzący albo agnostycy. Chrześcijaństwo uważa się za relikt, zabytek przeszłości, coś nieaktualnego, nieprzystającego do obecnych czasów. Moralność współczesnego człowieka jest nierzadko przesiąknięta relatywizmem moralnym, wielu spraw nie uważa się dzisiaj za grzech.

Jak bardzo poniszczone, zdeformowane, nieukształtowane musi być owe sumienie, skoro nie odróżnia dobra od zła. Coraz więcej osób zapada na depresje, coraz więcej rodzin rozpada się, coraz wyższy wskaźnik samobójstw i coraz wyższy wskaźnik coraz to nowszych form zniewolenia. Czyż współczesny wyzwolony człowiek, nie odzwierciedla takiej moralnej i duchowej wegetacji, swoistej niemocy moralnej i duchowej nieudolności? Czyż nie widać tu podobieństwa pomiędzy osobami chorymi terminalnie, a wyluzowanymi, żyjącymi w dostatku współczesnymi nowobogackimi? Obydwie kategorie osób łączy niemoc, słabość, brak odporności, pogrążanie się, zapadanie się w otchłani, czego konsekwencją jest śmierć. Jedni przeżywają te rzeczywistości w odniesieniu do ciała, inni w odniesieniu do ducha.

Czyż nieumiejętność bycia wiernym, niesienia krzyża w związku, uciekanie w alkohol, narkotyki, seks itd., nie mówi o zamieraniu siły duchowej, wewnętrznej mocy i odporności? Wielu ludzi rezygnuje ze swoich korzeni chrześcijańskich na rzecz przyjemnego, łatwego egzystowania we współczesnym świecie. Zamiera w nich moralność, zamiera wiara w Boga i zaufanie do Boga, tak jak zamiera witalność ludzi drążonych przez nowotwory, tak w rzeczywistości ducha, nowotworem, który drąży człowieka jest grzech. Skala owego nowotworu duchowego jest o tyle większa, że nowotwór duchowy jest dziedziczony i na dodatek zaraźliwy. Ludzie mają ogromny wpływ na siebie, lansuje się pewny styl bycia, propaguje się różne formy duchowych wirusów. Nowotwór duchowy jawi się, jako wyzwolenie, jako raj na ziemi. Dzieci np. obserwują rodziców i uczą się od nich jak funkcjonować we współczesnym świecie. Starsi uczą się od młodszych, ogromny wpływ na człowieka ma środowisko, w którym żyje. Jeśli rodzice nie znajdują czasu dla Boga, nie modlą się, nie żyją rytmem Kościoła, to dziecko widzi, że nie są to rzeczywistości ważne i potrzebne.

Moralny nowotwór drąży współczesne społeczeństwa, wiec, na czym ma polegać rola Kościoła w takim świecie? Jak budzić wiarę u ludzi, których wiara umarła dawno temu, a tlą się tylko wspomnienia? Jak mówić o sakramentach osobom, które przyzwyczaiły się do swoich grzechów i żal za grzechy i postanowienie poprawy nie wchodzą w grę? Jak mówić o duchowości skoro tyle jest dzisiaj hedonizmu, kultu ciała i atrakcji dla tegoż ciała? Czy dzisiaj, pomoc Kościoła szczególnie w zlaicyzowanych społecznościach nie będzie przypominać takiego doglądania kondycji tych ludzi i przygotowywania ich na godną śmierć, by przynajmniej w obliczu nieuchronności śmierci, wzbudzić żal za grzechy i pomóc umrzeć jak dobremu łotrowi? Czy działalność Kościoła, głoszenie Słowa, nie będzie taką formą pomocy, która może niekoniecznie zmieni czyjeś życie, ale przynajmniej da alternatywę i ukaże optymizm przyszłego pozaziemskiego życia. Misja Kościoła w zlaicyzowanym świecie, to dawanie ludziom szansy, alternatywy. Co wybiorą? Ich życie i ich wieczność.

Komentarze

Popularne posty