rozważania balkonowe cz. 4
„Umrze tylko ta osoba, która zgrzeszyła” (Ez 18). Co za mocne tematy porusza i daje do rozważenia Ezechiel. No przecież każdy z nas zgrzeszył, wiec w myśl tego zdania, każdy z nas umarł. A przecież funkcjonujemy, "żyjemy" nadal? Nie chodzi mi tutaj o biologiczne rozważania na temat zjawiska śmierci. Zastanawiam się nad śmiercią w znaczeniu duchowym. Pismo mówi konkretnie, umiera ten, kto zgrzeszył. Grzech powoduje śmierć. Zastanawiam się, co w nas umiera, gdy grzeszymy? Ktoś odpowie encyklopedycznie: "grzech rodzi śmierć duchową", a ja pytam, co w ramach tego w nas umiera, gdy grzeszymy, co tracimy i co ciężko przywrócić, gdy grzech zadomowi się w nas?
Moim zdaniem przez grzech umiera we mnie jakaś taka duchowa świeżość, elastyczność, spontaniczność. Tracę radość życia, które po grzechu jawi się, jako coś ponurego. Można wtedy stymulować się różnymi środkami psychoaktywnymi, prowadzić niesamowite życie towarzyskie, szaleć ile "wlezie" i tak wewnętrzny stan się nie zmienia, a pustka poprzez kolejne grzechy staje się jeszcze większa. Przez grzech umiera sens życia, w pewnym momencie człowiek zaczyna funkcjonować jak banita, niespokojny o swoją egzystencję. Grzech uśmierca zapał do chęci bycia lepszym, uśmierca zapał do zmiany, wszystko zaczyna być byle jakie. Kiedy trwam w grzechu, to mogę mieć wiele, a jednak to, co mam, nie cieszy mnie, dlaczego? Bo utraciłem coś bardzo ważnego. Przez grzech utraciłem wewnętrzną moc, wewnętrzną wartość, która jest podstawą egzystencji. Przez grzech tracę pierwotne piękno, spontaniczną naturalność. Człowiek po grzechu zaczyna być sterowany przez wewnętrzną ciemną siłę, która powoli aczkolwiek skutecznie zatruwa naturalne środowisko ducha. Przez grzech zamiera we mnie taka prosta radość życia, wszystko staje się skomplikowane i poplątane.
Celowo unikam takich słów jak łaska czy Duch Święty, gdyż chcę bardziej mówić o tym, co te rzeczywistości znaczą w naszym życiu i jaka jest ich wartość. Wybieram metodę opisową w moich rozważaniach. Dlatego czytelników spragnionych terminów teologicznych ostrzegam, że mogą się rozczarować i mieć głęboki niedosyt.
Zastanawiam sie czasem i porównuję do ludzi, którzy żyją w świecie. Można mi zarzucić no tak, nie zarabiasz pieniędzy, masz wspólną kasę klasztorną, nie troszczysz się się o opłaty, bo masz ekonoma w klasztorze od tego, dzieci ci nie płaczą, nie chorują itd. Możesz spokojnie siedzieć sobie w kaplicy, modlić się i myśleć jak dobrze żyć. Tylko jak patrzę na moje ostanie 4 lata życia, to owszem ekonom płaci rachunki, dzieci nie płaczą, ale od poniedziałku do piątku w szkole, ponad etat, 3 razy w tygodniu popołudnie w oazie, liturgia, spotkanie ogólne i spotkanie formacyjne, Msze, kazanie, trochę spowiedzi indywidualnych, to spontanicznie ktoś przyjdzie z jakimś problemem, czasem wręcz z życiowym dramatem. Zatem czy ja zakonnik i prezbiter nie uczestniczę w tym, czym żyją ludzie, nie znam ich spraw, nie współprzeżywam tego, co oni przeżywają? Mam tyle różnych spotkań z ludźmi czy to młodymi czy starszymi, że dokładnie wiem, co przeżywają. Poza tym, chcąc komuś pomóc nie w sposób zachować emocjonalny dystans i chłód. Każdy człowiek, który się angażuje, poważnie traktuje swoją życiową misję, eksploatuje się i męczy w swoim życiu.
Najtrudniej jest być człowiekiem i być ludzkim. Bardzo często zbyt mało podkreślanym jest grzech zaniedbania. Przez zaniedbanie można utracić bardzo wiele. Ojciec rodziny, który zaniedbuje swoje dzieci, małżonek, który nie poświęca czasu pielęgnowaniu swojego małżeństwa i swoim dzieciom, pasterz zaniedbujący swoją owczarnię. Przykładów można by mnożyć w nieskończoność. Bardzo wiele może umrzeć we wzajemnych relacjach z powodu zaniedbania. Grzech, w jakiejkolwiek nie byłby postaci, czyni szkodę, spustoszenie duchowego sanktuarium. W mieszkaniu zamienionym w ruinę ciężko jest żyć.
Faktycznie, umiera ten, kto zgrzeszy.
(sierpień 2010)
Komentarze
To jest to, czego ostatnio doświadczam…
Z pamięcią w modlitwie
Ela
Trzyma się Brat niech ! <><
Pax!
pozdrawiam.