Próba


Każdy z nas przeżywa w swoim życiu niejednokrotnie próbę wiary w Boga żywego, próbę miłości nieuwarunkowanej korzyściami, próbę nadziei, która nie jest uzależniona od dobrobytu. Pokusa, na którą jesteśmy wystawieni jest dramatycznym sprawdzianem naszej relacji do Boga. Za co Go kocham, co mnie przy Nim trzyma, dlaczego Jemu właśnie powierzam swoją teraźniejszość i przyszłość. Dlaczego dla Jego miłości znoszę to, co trudne.

Różne są relacje z Bogiem. Ktoś przeżył fajne rekolekcje, był na fajnych dniach młodzieży, usłyszał fajne kazanie. Fajny ksiądz przyszedł do parafii, katecheta fajnie opowiada, fajne rzeczy organizuje, fajni ludzie kręcą się przy parafii, dlatego warto przychodzić na Mszę, warto się udzielać. Taka wiara opiera się na „fajnościach”. Fajności się skończą to i wiara się zakończy? Wiara rodzi się często poprzez, ważne (fajne, jeśli już tak mielibyśmy to określić) pierwsze piękne doświadczenia, jednak by mogła się rozwijać, dalej musi iść w głąb historii naszego życia. Ważne jest tutaj środowisko ludzi podobnie myślących, mających podobne poglądy, jednym słowem wspólnota. Wspólnota, w której są różne osobowości, ale jedno jest spojrzenie w tym samym kierunku i to jest ważne.

Dziękuję Bogu, że w moim życiu postawił wielu ludzi, nauczycieli wiary, od których mogłem się uczyć, czerpać ich wiarę i przy nich rozwijać swoją relację z Panem. Bardzo ważne miejsce w moim życiu zajmuje Ruch Światło-Życie, z którym od liceum byłem związany. Niezapomniane są też spotkania modlitewne, adoracje prowadzone przez Odnowę w Duchu Świętym, ich pieśni, które rozpalały ducha na rzeczywistość bożą. Nie prawdą jest, że są to słodkie, płytkie pieśni. A jeśli nawet słodkie, to przecież w naszym szarym, codziennym życiu jakże często brakuje w relacjach takiej słodkości. Problem jest wtedy, gdy poza śpiewaniem tych pieśni nic innego nie płynie z serca do Boga.

Pamiętam też momenty trudne, szczególnie trudne dla mnie, pamiętam, że ukojenie znajdowałem w „zwykłej”, przeżywanej z „babciami” Eucharystii w ciągu tygodnia. Kościół naprawdę daje wytchnienie.

Próbę wiary jednak przechodzi się samemu. Tomasz a Kempis w klasycznym dziele „O naśladowaniu Chrystusa” stwierdził, że wielu jest wyznawców Chrystusa, ale mało jest tych, którzy idą z Nim po krzyż. W wierze dojrzewamy, im bardziej idziemy z Chrystusem przez swoje życie, tym bardziej dostrzegamy, jak bardzo potrzeba nam w tej wierze dojrzewać, umacniać się i dokładać drew, by nie wygasła.

Nasza relacja z Chrystusem oderwana od naszej codzienności staje się płytką dewocją lub lękliwym, tanim sentymentalizmem. Wiara zakorzenia się w naszych codziennych sprawach, tutaj prowadzimy nasze relacje z drugim człowiekiem, tutaj doświadczamy pokus, tutaj przeżywamy nasze słabości. Wiara rodzi się ze spotkania z Nim, Panem Jezusem Chrystusem, który przychodzi do naszej realnej egzystencji. To wszystko, czego doświadczamy wręcz woła o zbliżenie się do Niego, bo tylko On jest źródłem sensu. Bez Jezusa życie przestaje mieć sens, a to, co nas spotyka, staje się przypadkowe, krótkotrwałe, ulotne i niewystarczające by wypełnić głód naszej duszy.

Ważne jest takie prowadzenie swoich spraw, by to, czym i jak żyjemy, przekonywało nas o naszej samo niewystarczalności i prowadziło nas coraz bardziej i bardziej do zjednoczenia z Chrystusem w miłości. Nie wolno nam też kurczowo trzymać się pierwszych doświadczeń, jakoby to, co piękne w naszej wierze, było już za nami. Owszem wiara, gdy dojrzewa nie zawsze przyjmuje postać fajerwerków, ale to, co dojrzałe wygląda pięknie i cieszy. Nie bardzo przepadamy za niedojrzałością. Niedojrzałość w większości ma odniesienie negatywne, owszem, niektórym może ona się podobać i można mieć w niej upodobanie, ale i tak nie zmienia to faktu, że właśnie to, co dojrzałe to najbardziej cieszy.

Warto dojrzewać w swojej wierze w Chrystusa, Zbawcę i Odkupiciela człowieka. W zmieniających się warunkach, w zapędzonym świecie, w zmianach dokonujących się również w nas, to, co niezniszczalne, co nieustannie nas umacnia i nadaje sens naszej doczesnej rzeczywistości, to wiara w Boga, który jest z nami i każdego poranka budzi nas, byśmy byli dziećmi światłości.

Komentarze

Dusiak pisze…
Odniosłam tę notkę do swojego życia, dało do myślenia. Jeśli to co się dzieje w moim życiu to próba, uwaliłam ją. Jeśli moja wiara polegała na fajności (choć do końca tak napewno nie było), to można uznać że było to żałosne! Bo w takim razie nigdy nie poznałam Boga! A może zwyczajnie wystarczy zmusić się do spowiedzi, pójścia do kościoła i przejdzie!?
niśka pisze…
No właśnie: za co, po co, dlaczego?
uhh! ;\

Najgorszy jest brak stałej formacji!!!

A ja się podzielę też takim spostrzeżeniem, że można odczuwać brak świątyni. Przez dwa tygodnie byłam u siebie w domu- na wiosce, kościół 3km dalej, tydzień temu byłam na Mszy w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym, który jest tutaj. I odczuwam szczególny brak właśnie kościoła. Będąc w mieście można wpaść do kościoła po drodze ze szkoły, do szkoły i w ogóle, a tutaj nie. Tutaj tylko 'domowa kapliczka' i to często...bez Boga.
Dzisiaj już wróciło do normy...trochę.

Pax

Popularne posty