2 sposoby prześladowania chrześcijan



Pierwszy tradycyjny – „na lęk”.

Wiadomo, gdy człowiek się boi, to jest w pewnym sensie sparaliżowany, ograniczony w swoim działaniu, pozbawiony wewnętrznej wolności, nieszczęśliwy. Zastrasza się chrześcijan, grożąc im śmiercią, chce się w ten sposób ograniczyć swobodę wyznawania wiary. Prześladowanie chrześcijan działa na zasadzie próby wypłukania z nich soli, którą jest wiara. Jeśli uda się zastraszyć chrześcijanina, wówczas ten zaczyna się o siebie bać, zaczyna mieć dylematy, „świadczyć czy dać sobie spokój z wychylaniem się”. Wszystko to po to, by usunąć Ducha Chrystusa, wykluczyć Go też z przestrzeni publicznej, tak by człowiek nie dowiedział się o tym, że Bóg kocha każdego człowieka.

Gdy człowiek się lęka, wówczas nie jest w pełni sobą. A jeśli nie jest się sobą, to kim? Jeśli nie znam swojej tożsamości, jeśli, z powodu lęku, czuję się niepewnie w swojej egzystencji, to koncentruję się na podstawowych tylko potrzebach, aby przetrwać. Chrześcijanin zastraszany jest w tym celu, żeby przestał myśleć o Chrystusie, o Kościele i o braciach, a zaczął myśleć tylko o sobie, jak ocalić swoje życie. Chyba sprawdzony jest to sposób brania „na lęk”, bo faktycznie lęk jest czymś skutecznym i trudnym do przezwyciężenia. Z powodu leku człowiek traci zdrowy rozsądek, czasem traci grunt pod nogami i ratuje się, czym może. Stąd słyszymy o wielu zdradach, kolaboracji, odstępstwach. Człowiek zalękniony, w zamian za swobodę, wolność, jest w stanie poświęcić wiele, byle tylko mieć „święty spokój”.”

Drugi sposób – „na wolność”.

Jeśli kusicielowi nie uda się złamać człowieka strachem, to uderza w jego zmysły. Drugi rodzaj wypłukiwania soli, czyli prześladowania chrześcijan, dręczenia ich, odwracania ich od bliskości Pana, to branie ich „na wolność”. W jego skład wchodzą takie rzeczywistości jak: pycha, horyzontalizm myślenia, hedonizm, władza, relatywizm. Wolność tutaj jest raczej pseudo wolnością, rozumiana jest przede wszystkim, jako „wolność od” zakazów, nakazów, zasad itd. Człowiek kuszony na rzekomą wolność w pewnym momencie czuje jakby dopiero życie się zaczynało. Postępuje swoboda niczym nieograniczona. Jest to pokusa rzekomej swobody, niczym nieograniczonej niezależności. Zapomina się tutaj o tym, że wolność to nie tylko „niezależność od’, ale prawdziwa wolność to również „wolność w” i „wolność do”. Nie wystarczy tylko być niezależnym, chodzi również o to, by działać w wolności, i tę wolność przezywać w odniesieniu do wartości.

Pycha czyni z nas równych Bogu, a nawet jak niektórzy myślą większymi i ważniejszymi od Boga. Pycha jest zbudowana na pewnym zakłamaniu, na sposobie bytowania wygodnego ustawicznie w kręgu własnego „ja”. Człowiek, który da się tym uwieść, przestanie słuchać i słyszeć Pana, zaczyna słuchać samego siebie, a nawet, jeśli słucha Pana, to Jego słowa przerabia na własny sposób tak, aby służyły jego interesom. Pycha zaślepia właściwy sposób oceny rzeczywistości, oceny siebie, oceny innych, a nawet, a może przede wszystkim oceny Boga.

Horyzontalizm myślenia koncentruje na tym, co tu i teraz, teraz ma być fajnie, tutaj ma być łatwo, lekko i przyjemnie i jeśli coś mi w tym przeszkodzi, coś będzie dla mnie trudne (np. kapłaństwo, wspólnota zakonna, małżonek, małżonka, dziecko w brzuchu) to się tego pozbędę. To jest taka krótkowzroczność i jednostronność. W takim spojrzeniu na życie, nie ma miejsca dla Boga, na odniesienie do Jego Prawa. Ten sposób myślenia można zdefiniować następująco: „sam sobie jestem bogiem, prawem, autorytetem”. Człowiekowi wydaje się, że tutaj na ziemi, kiedy maksymalnie wręcz neurotycznie odsuwał będzie od siebie wszelkiego typu krzyże, to zbuduje sobie raj na ziemi, królestwo błogostanu i prawdziwej radości. Tylko czy radość jest owocem notorycznego uciekania od problemów?

Hedonizm (gr. hedone – przyjemność, rozkosz). Co jest przyjemne to jest fajne. Szybka i łatwa przyjemność tu i teraz, ubóstwianie chwili, wyalienowanie z rzeczywistości, chwilowy błogostan, czyż nie jest to coś atrakcyjnego? Czyż nie jest to coś, dla czego poświęca się wierność i powołanie? Co tam się męczyć, co tam znosić krzyże, przecież tak fajnie można żyć, tak fajnie można cieszyć się życiem.

Władza. Fajnie jest być kimś, fajnie jest rządzić, być ważniejszym od innych. Fajnie jest być niezależnym, mieć pełną autonomię, nikt mi nie wchodzi w paradę, sam jestem sobie panem, kapitanem, sterem, okrętem. Fajnie jest tak sobie swój światopogląd budować, z którego wyniknie,: „że wszyscy są jakoś „powaleni”, skrzywieni, zakompleksieni, ja natomiast uchroniłem się od tego”. Władza dowartościowuje, ktoś bez władzy czuje się nikim, ale jak tylko wstąpi na stołek to od razu czuje się mądrzejszy i zyskuje więcej szacunku u innych. Więc co, warto być kimś, warto mieć władzę. Mając władzę można więcej. Czyż często nie jest tak?

Relatywizm, czyli w skrócie; nie ma absolutnej prawdy, każdy ma swoje racje, każdy ma swoją prawdę. Jest to bardzo niebezpieczne. Każdy ma swoją rację, każdy robi jak chce, ma do tego prawo i nikt nie powinien mu w tym przeszkadzać. Relatywizm w swoim podejściu rodzi anarchię, totalny bałagan, stos przeciwieństw, kontrastów, brak jedności i brak pokory.

Kusiciel zna naturę człowieka, wie, w co uderzyć. Nasza natura skrzywdzona przez grzech pierworodny, raniona przez kolejne grzechy nie potrafi właściwie rozróżniać, co jest dobre a co złe. Potrzeba nam Chrystusa, który daje siebie w Kościele Katolickim. Kościół Święty uczy nas właściwie i mądrze rozróżniać. Kościół, któremu Chrystus przekazał depozyt wiary.

To tylko bardzo ograniczony zarys tego, co wyprawia się z wiarą w Chrystusa w życiu Jego wyznawców. Kilka rzuconych myśli.

Komentarze

Felicita pisze…
Boję się wielu rzeczy: 1,2,3,4,5,6...itd.

Kusi mnie także cały ten kolorowy świetnie opakowany markowy świat. Gdzieś tam miga czerwone alarmowe światło: "uwaga! to grozi śmiercią!" - czasem przebignę przez "jezdnię grzechu" niby uważając, że jedno złamanie przepisu niczym nie grozi (nikt nie widział), innym razem, stoję grzecznie, bo nie wolno, bo Kościoł zakazuje...

Pani "pycha" to świetna aktorka, nawet umie się przebrać za "pokorę" pod publiczkę albo wtedy, gdy wie, że jedną nogą wepchnie się za drzwi, które prowadzą do raju. Przebiegła jest i wcale tak łatwo nie da się zrzucić ze sceny.

Biorąc życie na poważnie, poważne stają się problemy. Ciężko się je dźwiga, bo nie są one wbrew pozorom dla idealnych lub wzorowych moralnie ludzi.

Czasem byle bzdet urasta do rangi kosmicznego problemu, a innym razem prawdziwy problem bagatelizuje się "wierząc", że się sam rozwiąże...
Takie skrzywione to wszystko zapewne nieraz, ale nikomu Pan Bóg nie zamyka drogi ku horyzontowi Zbawienia, oddania steru życia Jezusowi Chrystusowi, choćby się popełniło w życiu niejedną nienajlepszą decyzję.

Przypochlebię się - dobrze posolone rozważania!
Jak tak czytam niektóre komentarze to sobie myślę, że z samych komentarzy można byłoby zrobić niezły blog.
Maddy pisze…
Trafne te myśli...mnie uderza mocno ten wszechobecny relatywizm, wszystko tak pięknie daje się wytłumaczyć a to czyimś dobrem, współczuciem, a to przeciwdziałaniu dyskryminacji, która stała się chyba najważniejszą zasadą moralną wśród rządzących,ważniejszą od chociażby poszanowania życia ludzkiego, "zdrowym" egoizmem, tolerancją i tymi podobnymi.
Ludzie nie mają wspólnych zasad, których należy przestrzegać, bo zło jest względne, da się jakoś wytłumaczyć. A jeśli znajdzie się taki ktoś kto powie jasno co jest dobre a co złe to jest odsądzany od czci i wiary i chyba dlatego coraz mniej takich co chcą się "wychylać" a autorytetami stają się puści i niemoralni ludzie. Coraz mi smutniej jakoś jak na to wszystko patrzę czasem...:(
A jeszcze jakieś 10 lat temu jak prof. mówił na filozofii że niepokoi go nasze zapatrywanie, że wszystko jest dla nas takie względne, to się mu dziwiłam...

Popularne posty