Każdy ma swoją burzę na swoim jeziorze, ale burza to nie wszystko



Przy okazji mojej 5. rocznicy święceń kapłańskich jak również przy okazji wyświęcenia nowych prezbiterów w naszej kapucyńskiej rodzinie, przypomniała mi się Ewangelia, która przypadła na „moją” mszę prymicyjną w rodzinnej parafii. Była to Ewangelia o burzy na jeziorze. Przypomnę dla niewtajemniczonych, że ja jestem „człowiek z jezior”, Mazury to moje tereny. Pamiętam homilię, w której mój współbrat i ziomek, Marcin, mówił o tym, że do przygody trzeba być przygotowanym, trzeba mieć przy sobie niezbędne rzeczy, pomagające przetrwać w różnych warunkach. Mówił o wierze w Chrystusa, modlitwie, wspólnocie, przyjaźni, wytrwałości.

Każdy ma swoją burzę

Tak sobie myślę, że życie chyba każdego z nas to taki niezły film przygodowy, z tą różnicą tylko, że scenariusz pisze życie, a zdarzenia dzieją się faktycznie. Doświadczenie momentów niebezpieczeństwa, sytuacji, w których czujemy się zagrożeni, bezsilni wobec miotających nami żywiołów. Zdarzają się sytuacje pełne napięcia, opresje, z których czasem wydaje się, że nie ma wyjścia. Czyż nie są to kwestie bliskie temu, co czasem przeżywamy? Kiedy wypływamy na głębokie wody, kiedy przychodzi noc i fale wzbierają, wówczas tracimy pewność siebie, czujemy realne zagrożenie życia, niebezpieczeństwo przewrócenia łodzi, którą płyniemy. Gdy człowiek przebywa w niebezpiecznym dla siebie miejscu, wówczas szybko o panikę, a w panice człowiek działa instynktownie, nie zawsze rozważnie. Trudno o opanowanie siebie, trudno o spokój.

Każdy ma swoje jezioro

Jezioro, po którym płyniemy, to świat w którym żyjemy. To wszystko, co nas otacza, wszystko, co stanowi naszą codzienność. Świat rządzi się swoimi prawami, ma swoją filozofię, właściwą sobie modę. Albo płyniesz pod prąd i zmagasz się, albo nic nie robisz i nurt wody niesie cię tam gdzie chce. Czasem wydaje się nam, że znamy życie dobrze i nic nas nie zaskoczy, nie przestraszy. A tu proszę bardzo, nie wiadomo skąd wzbierają fale, robi się ciemno i zaczyna się.

Każdy ma swoją łódkę?

Tutaj jest trochę inaczej, bo w łodzi jesteśmy z naszymi bliskimi. Z nimi wspólnie zmagamy się z żywiołami, które nas nawiedzają. (Chyba że ktoś z własnej woli decyduje się na samotność, wówczas w łodzi jest sam i sam zmaga się z tym, co go spotyka.) Często w samej łodzi, wśród bliskich, są różne podejścia do żeglowania. Jeden chce płynąć tam, gdzie nurt wody zaprowadzi, inny ma określony kierunek podróży, więc zmaga się, a ktoś inny jeszcze w ogóle nie jest przekonany i miota się niezdecydowany. Walka z żywiołami nie jest czymś prostym, najgorzej, gdy te żywioły są wewnątrz nas. My sami dla siebie jesteśmy największym zagrożeniem. Nasze intuicje, za którymi idziemy, impulsy, które prowokują nas do tego, a nie innego działania, one nadają często kierunek naszych dążeń. (Gdy człowiek się boi to albo ucieka albo atakuje. Intuicja podpowiada nam najlepsze rozwiązanie, jednak gdy niebezpieczeństwo przychodzi nagle, wówczas decyzja zapada w ułamku sekundy. Chcę przez to powiedzieć, że nasze działania często są nieprzemyślane, odruchowe, a stąd nie zawsze zgodne z wolą Bożą.) Cała walka tak naprawdę rozgrywa się wewnątrz nas. Duchowe fale, duchowa ciemność pojawia się zazwyczaj niepostrzeżenie. Ciężkie chwile spadają na nas znienacka, nagle. Czasem jesteśmy wstrząśnięci, jak to, dlaczego ja, dlaczego to dzieje się właśnie w moim życiu, dlaczego ja akurat?
Chcę tu poruszyć pewną delikatną kwestię - nasze ODCZUCIA. Mówi się czasem: „idź za głosem swojego serca”, „słuchaj tego, co podpowiada ci serce”. No dobrze. Tylko, co w przypadku, kiedy nasze odczucia są przeciwne Słowu Bożemu? Co w sytuacji, gdy nasze wnętrze mówi jedno, a Słowo drugie. Co, gdy nie ma pomiędzy tymi dwiema sferami zgody? Czy wtedy także iść za tym, co serce podpowiada? A jeśli idzie się za Tym, co słyszy się w Słowie i wcale nie rodzi się pokój, lecz jeszcze większa walka, większy sprzeciw wobec Słowa i jeszcze większa niechęć? Co wtedy? Co zrobić w sytuacji, gdy idzie się za małym światłem Słowa w ciemności swoich odczuć? Po ciemku, za małym światłem, walcząc i zmagając się z niebezpieczeństwami, które atakują niepostrzeżenie. W sytuacji zagrożenia reagujemy instynktownie, kierując się instynktem przetrwania, żeby było bezpiecznie. Szukamy wtedy takich rozwiązań, które jak najszybciej sprowadzą nas na brzeg. Nasz instynkt samozachowawczy podpowiada nam najczęściej najprostsze rozwiązanie problemu, rozwiązanie, które przyniesie „święty spokój”. Tylko, czy Pan chce, żebyśmy co prędzej dobili do brzegu, gdzie jest „święty spokój” i poczucie pewności i gdzie On „tak naprawdę” nie jest nam koniecznie potrzebny? A co w sytuacji, gdy nie ma fal, pojawia się rutyna, do tego stopnia, że człowiek zapomina o burzy i oddaje się „świętemu nicnierobieniu”? Odczucie spokoju, błogostanu, czy ono jest kryterium dobrego życia? Czy napięcia w naszym życiu mają tylko skutki negatywne?

Komentarze

Dusiak pisze…
burza jest, ostatnio bardzo gwałtowna, długotrwała i z piorunami. jezioro jest, zmienia się w zależności od napływu wody i pory suchej. A do łodzi, sama niewiem kto się nadaje. Ostatnio jestem sama jak palec.
Elżbieta pisze…
Bardzo dobre rozważanie, jak zwykle próbuję odnieść do swojego życia. No i pasuje do mojego ostatniego roku, do tego wszystkiego co się ze mną i we mnie działo. Burza była niesamowicie gwałtowna, a uciszała się powoli… Jeszcze w listopadzie pisałam do brata że mam taki ogromny lęk przed wodą, że nie wiem czy kiedykolwiek nauczę się pływać i że nie wiem dlaczego dostałam się na ten mój awf i muszę mierzyć się z tym lękiem. Nie rozumiałam tego planu(w sumie to dalej go nie rozumiem ale już zaczyna się coś rozjaśniać). Napisałeś mi wtedy, że wyzwania najbardziej rozwijają, że Pan woła nas na głębokie wody choć wie, że tam utonąć można i że musi bardzo nam ufać skoro tak bardzo ryzykuje.
Teraz dopiero widzę jak bardzo mi ta burza była potrzebna… Dobrze, że On nie pozwolił mi poszukać ‘takiego rozwiązania które jak najszybciej sprowadziłoby mnie na brzeg’ tzn. zmiany uczelni i kierunku studiów. Ale za to wpakował mi do łodzi ludzi którzy konkretnie pomogli mi przetrwać, przełamać wewnętrzne opory, wspierali, motywowali. Niesamowite jest to, jak Pan działa, nawet przez ludzi którzy zupełnie są nieświadomi tego, że są narzędziem w Jego ręku. Ale to chyba nazywa się wiara, dostrzeganie tej Bożej Opatrzności…
PS. A tak na marginesie mogę się pochwalić: nauczyłam się pływać trzema stylami(grzbiet, klasyczny i kraul) i zaliczyłam basen na 4;]
dzisiaj rano zaczynam medytację, a tu proszę bardzo, jaki komentarz do tego posta, że tak sobie pozwolę cały zacytować:(2 Kor 11,18.21b-30)
"Ponieważ wielu chlubi się według ciała - i ja będę się chlubił. Jeżeli inni zdobywają się na odwagę - mówię jak szalony - to i ja się odważam. Hebrajczykami są? Ja także. Izraelitami są? Ja również. Potomstwem Abrahama? I ja. Są sługami Chrystusa? Zdobędę się na szaleństwo: Ja jeszcze bardziej! Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci. Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się słabym? Któż doznaje zgorszenia, żebym i ja nie płonął? Jeżeli już trzeba się chlubić, będę się chlubił z moich słabości".

Popularne posty