Postanowienie poprawy

Człowiek przychodzi do Boga, wyznaje grzech, Pan oczywiście jest miłosierny i jak widzi skruchę grzesznika, to się lituje i przebacza. My odchodzimy zadowoleni, innym razem z kacem moralnym, że tak nabroiliśmy, a tu chwila i po grzechu nie ma śladu. Jednak po grzechu ślad pozostaje. Zranienie, które grzech spowodował, osłabia naturę człowieka. Wolność zraniona przez grzech jest upośledzona w swoim działaniu. Jaki więc wniosek z tego wynika? A no taki, że trzeba uzbroić się w moc z wysoka i podjąć konkretne działanie. Pobyć chwilę przy Panu, a następnie brać się do roboty. Istnieją dwa błędy we współpracy z łaską: 1. „Pan za mnie wszystkiego dokona”. Skąd inąd argument biblijny, jednak rozumienie może być błędne. To myślenie pokazuje, jak człowiek pozostaje bierny, liczy, że Bóg sam wszystko „załatwi”. Nie muszę nic robić, jak Sam zechce, to mi pomoże. Łatwo tu o błąd. Z jednej strony, faktycznie, Hiob siedząc na kupie gnoju, schorowany, pełen boleści mówi: „Pan dał, Pan zabrał, niech imię Pańskie będzie błogosławione”. Hiob widzi swoje ogołocenie i czuje się wobec tego zupełnie bezradny. Zdaje się całkowicie na Pana. Piotr natomiast po swoim zaparciu się Pana, kiedy spotyka Mistrza, mówi do Niego: „Odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiekiem grzesznym”. Widzi, jak wszystkie jego pomysły na życie zakończyły się fiaskiem. Widzi jak bardzo zgrzeszył wobec Pana. On wybrany na pierwszego spośród Apostołów, przykład dla innych, zaparł się, wyrzekł się swojego Mistrza. Być może nie widzi już swojego miejsca przy Panu. Już nie udaje, nie gra, nie ściemnia, że on nigdy, że on zawsze… W pokorze serca, a może bardziej z pewną rezygnacją mówi do Pana, żeby z niego zrezygnował, bo się nie nadaje, tak bardzo zawiódł. Ale Pan pyta go o miłość, pyta go o to, co dzieje się w jego sercu. Pan odwołuje się do doświadczeń Piotra, odwołuje się do jego serca i wszystkiego tego, co tam siedzi. Piotr potrafi powiedzieć jedynie, że kocha Pana, że bardzo Go kocha. A Pan wzywa go do działania: „Paś owce moje”. Piotra słabego, może będącego w kryzysie wiary, Pan wzywa do wyruszenia w drogę. 2. Pan jest w niebie a my na ziemi, nie ma co oglądać się na Boga, samemu trzeba działać. I znowu nie do końca błędne jest to stwierdzenie. To, co tu pozytywne, to mobilizacja, pewna gotowość do działania. Myślę, że ta gotowość podjęcia działania jest ważna w pracy nad sobą. Jednak gotowość ta wynika z błędnych przesłanek. Obraz Boga w takim podejściu przypomina pewną formę agnostycyzmu, sugerując, że owszem, Bóg jest, ale nie ma żadnego bezpośredniego wpływu na nasze życie tu i teraz. To tak, jakby Bóg sprzeciwiał się ludzkiej wolności, "albo wolność albo Bóg'. Rozwiązaniem może być wzięcie właśnie za punkt wyjścia daru wolności, jaką obdarzył nas Stwórca. Jesteśmy stworzeni wolnymi po to, aby w tej wolności działać. Aby czynić coś, bo tego chcemy, a nie dlatego że musimy. Bóg nas nie ogranicza. Nie programuje nas do jakiegoś schematycznego działania. My sami siebie ograniczamy, nasze ego jest największym schematem, który nami steruje. Pan natomiast posyła nam Ducha Ożywiciela, który nas przekonuje o fałszu, o naszych schematach, i daje natchnienia pokazujące, w którą stronę podążać. Daje nam poznać coś jest prawe i co prowadzi do prawdziwej wolności. Pan uzbraja nas we wszystko, co jest nam potrzebne do podjęcia dobrego działania. Owszem, tak jak u Piotra zna nasze możliwości, nasze ograniczenia, nasz egoizm i ziemskie, a czasem – tak jak u Piotra – „szatańskie czyli przeciwne Chrystusowi myślenie”. A mimo to nie rezygnuje. Bóg nie poddaje się nawet wtedy, kiedy widzi jak człowiek, może już po raz setny wszystko w swoim życiu zepsuł. Ważne jest zatem, aby być wrażliwym na Boga, słuchać Jego głosu, być otwartym na Jego łaskę, na Jego działanie. To wiąże się z refleksją nad własnym życiem, pochyleniem się nad Słowem Bożym i szczerą płynącą z serca modlitwą. Trzeba mieć chwilę czasu na myślenie o woli Bożej i o swoim życiu. Jak to moje życie płynie, w którą stronę podążam. Tak naprawdę dopiero wtedy, gdy człowiek podda się Duchowi Świętemu wraz z Jego uświęcającym działaniem, dopiero wtedy zacznie dziać się coś wartościowego. Ciekawe jest też to, że Pan nas nie opuszcza nawet wtedy, gdy grzeszymy i czujemy się niegodni Jego obecności.

Komentarze

MM pisze…
Postanowień czy obietnic zwłaszcza długoterminowych już od dawna nie robię. 100%, że ich nie dotrzymam. Taka dziwna prawidłowość. Więc i przy poprawie wychodzę z założenia, że nie ma co postanawiać. Pewnie, że nie chcę wracać do starych przywiązań, błedów, nawyków, ale... jak nie dotrzymam, to zostaje poczucie, że znowu się nie udało, a po co... Życie pokaże. Albo się poprawie albo nie.
A błędy? Te dwa są u mnie pomieszane. W tym momencie mam poczucie, że owszem gdyby tylko chciał, mógłby uczynić wszystko, ale wg mnie nie chce bo nic Go to nie obchodzi. Radź sobie człowieku sam, ja cię tylko obserwuję. Tylko, czy to na pewno błędy?
No i ta słynna wolna wola... Podobno niewola, w którą sami się oddajemy przestaje być niewolą, pewnie tak samo jest z tą wolnością. Jeśli nam to odpowiada to tak, jest to nasz wolny wybór, jeśli nie, czujemy się zmuszani i stąd bunt... Ale chyba do tej "wolności" tak naprawdę trzeba dojrzeć, poczuć na własnej skórze czym ona jest i wtedy wybrać...

P.S.Ciągle nie mogę się "odczepić" od tej Twojej strony.
Hm, od czego zacząć dużo wątków. Myślę jeszcze jedno odnośnie tego tematu, może kiedyś będzie to oddzielny post. Ze bardzo jesteśmy podatni na kłamstwa które podsuwa nam kusiciel. kłamstwo o Bogu surowym niedostępnym bycie, kłamstwo o niemożliwości zmiany na lepsze, kłamstwo o tym, że wolność jest niemożliwa. Już sam tytuł filmu o ks. J. Popiełuszce wiele mówi: "wolność jest w nas". Jest w tym filmie taki dialog kogoś z ks. Jerzym i tamten mówi, Jerzy, zobacz jak oni ograniczają naszą wolność, a ks. Jerzy mówi "ale przecież ja jestem wolny". Ja myślę, że gdzieś często albo czasami Boga obwiniamy za nasze niepowodzenia, za jakieś braki jakich doświadczyliśmy w relacji np. z naszymi rodzicami bądź kimś innym. I te nasze braki rosną razem z nami i nas kształtują. Myślę też, że jak zwykłe środki typu spowiedź, Msza św, modlitwa osobista nie pomagają to trzeba jakiejś grupy przy parafii, rekolekcji konkretnych, kierownictwa duchowego jak również w pewnych okolicznościach psychologa. Wszystko to są środki, które mogą pomóc.
A co do "odczepienia się" od tej strony, jakoś tak odebrałem to jako komplement:) Czuj się tu dobrze i w ogóle zapraszam wszystkich do komentarzy, do dzielenia się swoimi doświadczeniami, swoimi spostrzeżeniami, może trzeba temat uzupełnić o inne jeszcze kwestie. Aweyden to rzeczywistość, która ma oczywiście dać jakąś refleksję, wytchnienie i służyć naszej wierze. Więc zapraszam.
Felicita pisze…
Postanowienie poprawy wiąże się z widzeniem dokładnie tego, co mamy poprawiać. Nazwanie po imieniu słabości, wad, grzechu i ocenienie konsekwencji, jakie czynią w moim życiu i życiu bliźnich wokół, może nas otrzeźwić i zmobilizować do działania. Wykorzenianie zła jest procesem. Czasem wymaga radykalnych działań, odcięcia się od czegoś,co nas zniewalało, innym razem będzie wymagało poświęcenia większej uwagi ludziom, którzy żyją wokół nas, innym razem otwarcia się na pomoc drugiego człowieka. Walka ze złem, walka z własną naturą jest mozolna i trudno powiedzieć sobie, że się już wygrało. :)Zresztą to nie my wygrywamy, tylko Jezus w nas. Może to też jest trudne do przyjęcia ze względu na naszą pychę, która by chciała kierować Bogiem według swej własnej woli.
Najłatwiej jest przyjąć łaskę Bożą, gdy ma się poczucie, że Pan jest blisko, że Jemu zależy na mnie konkretnie. Im większa świadomość Miłości Bożej, tym łatwiej jest wybierać dobro, dobro staje się jedyną alternatywą postępowania.
Z kolei codzienne życie wymaga pogłębiania relacji z Bogiem, strzeżenia jej, bo tak łatwo jest tracić z oczu sprawy najważniejsze...
Zgadzam się. Człowiek naciąga swoją naturę do tego by trochę pobyć przed Panem i to wchodzi trochę w krew, z każdym dniem głód Boga się zwiększa. Ale wystarczy zrobić sobie parę dni przerwy i serce zaczyna karmić się czym innym. Jest to taka pilność by każdego dnia napełniać się Panem, pomimo, że się nie chce itd. Nasza natura podsuwa nam różne możliwości spędzenia wolnego czasu. Ale sam to widzę, kilka minut sam na sam z Panem w ciszy i pojawia się pragnienie Boga. Tylko jest to perła w naczyniu kruchym, które szybko można stłuc.
zyciowawedrowka pisze…
Czytając tą notkę uśmiechnęłam się-po głowie kołatały się myśli: 'Widzisz człowieku, Bóg się tak o Ciebie troszczy, przypomina, jest z Tobą zawsze, a tak się bałaś do Niego wrócić'.

Tak, to prawda niełatwy czas za mną, wiele rzeczy utrudniało powrót do Boga (nie mało miałam za uszami).
Rekolekcje w ważnym dla mnie miejscu, w którym mnie trochę nie było, mimo obaw okazały się bardzo dobrą inicjatywą-tam też kolejny raz powróciłam do Jezusa i po trudnej przerwie mogłam znów przyjąć Go do swojego małego ludzkiego serca.
Nie ma 'lekko, łatwo i przyjemnie', ale mimo wszystko jest pięknie, bo... z Jezusem na nowo. Już od pierwszego dnia rekolekcji dotarło do mojego rozumu, a bardziej serca, że o trwałą relację z Bogiem warto dbać, choć wymaga to naszego zaangażowania i wysiłku. Staram się, więc ją pielęgnować każdego dnia (dostrzegam jak Duch Św. i Boża łaska w tym pomaga).

P.S. Rozpisałam się, chyba za mocno. Jestem tutaj pierwszy, ale... nie ostatni raz.
No witaj serdecznie. Czuj się tu dobrze.

Popularne posty