Pokój w czasie wojny czyli marzenia kontra rzeczywistość

Czasem zdarza się, że szukamy pokoju w czasie wojny. Wydaje się, że zagrożenie życia albo jakieś niesamowite zwroty akcji spotkać można jedynie w amerykańskich filmach. Że takie wydarzenia to tylko świetnie skonstruowany scenariusz filmowy. A czy patrząc na swoje życie nie dostrzegasz dokładnie takich samych zwrotów akcji, wydarzeń, o których wcześniej w życiu byś nie pomyślał, nie pomyślała, że mogą się wydarzyć? Czasem nasze życie przypomina niezły film przygodowy, czasem dramat, czasem horror, komedię familijną, itd. Gdyby nie to, że właśnie dzieje się w naszym życiu, nigdy byśmy w to nie uwierzyli. Owszem, jest chęć, by nasze życie przypominało najchętniej jakąś rodzinną pełną humoru komedię, ale niestety, życie bogatsze jest niż myślimy i zaskakuje nas niespodziankami. Nauka życia, to otwieranie się na to co nowe, nieoczekiwane, dziwne a czasem niezrozumiałe. Bóg nas zaskakuje, i towarzyszy nam przez Swoje Słowo w tym życiowym rajdzie, gdzie przychodzi nam nie raz pokonywać bardzo trudne odcinki specjalne. On chce karmić nas Swoim Ciałem byśmy pośród życiowych trudności nie umarli z egzystencjalnej nędzy i głodu miłości.

Komentarze

MM pisze…
Inaczej odbiera się ten "film" kiedy jest się obserwatorem, a inaczej kiedy gra się główną rolę. Właśnie wiele sytuacji patrząc z boku wydawało mi się niezwykłym, tragicznym czy śmiesznym scenariuszem, ale kiedy trzeba było samemu to przejść to... po prostu się przechodziło. Wtedy, kiedy coś dzieje się w moim życiu, nie mam czasu się zastanawiać, muszę robić to, co w danym momencie wydaje się najlepsze. Czyli chcąc nie chcąc przyjmuję to co nowe, nieoczekiwane, zaskakujące. Do Boga miałabym tylko jedno "dlaczego", bo nie mam pojęcia czego przez to ode mnie chce, a cała reszta... kwituję to stwierdzeniem "życie, po prostu...". No chyba, że jeszcze nie miałam takich ekstremalnych sytuacji, z których faktycznie mógłby powstać film. I dobrze! Za to dziękuję. A może to dzięki Jego towarzyszeniu? Nie mam pojęcia.
Dla mnie nauka życia to też wyciąganie wniosków z błędów jakie się popełniło. No i unikanie ich w przyszłości, co akurat nie zawsze się udaje.
A jeszcze to nowe. To które nie zaskakuje, a jest jakby propozycją czy zachętą do czegoś... Z upływem czasu człowiek zaczyna chyba tęsknić za stabilizacją, za czymś pewnym, a nowe... Zawsze jest strach przed nowym. To coś czego się nie zna, a to znowu ryzyko, że coś nie wyjdzie, że będzie porażka, że straci się to swoje ciepłe gniazdko, że trzeba będzie wszystko zaczynać od zera... I czasem po prostu wygodniej i bezpieczniej (w takim naszym pojęciu) zostać przy tym starym. Wiem, wiem, to takie typowo ludzkie i też świeckie myślenie, bo jednak wy zakonnicy macie trochę inne życie. Czasem wam tego zazdroszczę.
O matko (ojcze ;), sorry, że tak długo. Pozdrawiam :)
Świetny komentarz MM. Owszem inaczej ocenia się z punktu obserwatora, a inaczej z punktu kogoś kto jest w samym centrum wydarzeń. To prawda. Jednak i tu i tu potrzebna jest refleksja, nad tym co już się wydarzyło, co teraz się dzieje i tym co może się wydarzyć. Dlatego uważam, że tak refleksja jest ważna, bo istnieje wiele sposobów ucieczki od rzeczywistości i pewnie niektórych czasem się chwytamy. Ja czasem zauważam, jak bardzo koi wola gorącej modlitwy pośród zewnętrznej zawieruchy, wówczas taka modlitwa jest jak drewniany domek z rozpalonym kominkiem pośród śnieżnej zamieci.
MM pisze…
No wiesz! Niesamowite porównanie! Tzn dla mnie niesamowite bo łączy część tytułu "marzenia kontra rzeczywistość" z moim prawdziwym marzeniem. Od lat mam taki swój obrazek w głowie: "drewniany domek z rozpalonym kominkiem pośród śnieżnej zamieci". Kojarzy mi się z ciepłem, opieką, bezpieczeństwem. A rzeczywistość. Zwykła, szara, blokowa. Ale, właściwie nie narzekam, bo jestem gdzie jestem, i wcale nie znaczy, że gdyby marzenie się spełniło byłoby taką sielanką. Czasem mogłoby się okazać rozczarowaniem.
A jako porównanie z modlitwą. Do modlitwy wcale mnie nie ciągnie, wręcz mam taki opór, że kiedy pojawia się myśl o niej (bo się pojawia), bronię się rękami i nogami, wynajduję wszelkie możliwe zajęcia żeby tylko nie do niej. I nie widzę w niej "swojego" przytulnego domku, tylko pusty, zimny pokój.
Może gdyby nie te blokowiska, człowiek nie zatęskniłby za drewnianym domkiem z kominkiem. Ale też, gdyby człowiek przynajmniej raz, nawet tylko np. w telewizji nie zobaczyłby tego drewnianego domku, pewnie nie zatęskniłby za nim. Co do modlitwy, hm, "Kto Ciebie Boże, raz pojąć może, ten nic nie pragnie ni szuka". Nawet gdy człowiek później się oddali, jednak pamięta smak Boga i to wszystko czego się dzięki Niemu doświadcza. Cóż ale to kwestia na szerszą refleksję.

Popularne posty