30 srebrników


Tak łatwo jest wystawić siebie na sprzedaż. Tak wielu jest potencjalnych dealerów, handlujących ludźmi. Dzisiaj, tak jak w zamierzchłych czasach handluje się ludźmi. Zniewala się ich i zmusza do przymusowych działań. Tak działa każda substancja uzależniająca i każda forma zmysłowego uzależnienia. Człowiek podatny jest na tzw. „wabiki”, takie światowe świecidełka, które nęcą. Tymi świecidełkami handlują specjalni dealerzy: media, opinia publiczna, moda, współczesne prądy myślowe, rzekomy postęp cywilizacyjny. Natomiast wszystko co ma wartość, wszystko co wiąże się z systemem wartości przekazywanych z ojca na syna – uważa się dzisiaj za nie modne, nie życiowe, nie przystające do współczesnych czasów. I co w związku z tym się dzieje? Coraz więcej nowych form zniewolenia, coraz więcej chemicznej radości dopalanej, pobudzanej przez środki psychoaktywne. Gdyby zabrać dzisiejszemu człowiekowi leki psychotropowe, trawkę, papierosy, alkohol, internet, zobaczylibyśmy prawdziwych ludzi z krwi i kości, do żywego poszarpanych, znerwicowanych, zmęczonych, wyczerpanych szarą egzystencją.

Jezus wobec tych naszych pragnień bycia na topie, pragnień świętego spokoju mówi o zdradzie, mówi o tym, że życie takiego człowieka jest gorsze niż śmierć. Zdradzić Jezusa dla innych wartości niesie ze sobą tragiczne konsekwencje – człowiek przez zdradę traci życie. Judasz, gdy zdradził Pana, nie uwierzył w moc Chrystusowego Miłosierdzia. Przez swoją zdradę utracił nie tylko swoją godność (oderwał się od wspólnoty uczniów), ale też nie zapunktował u uczonych w Prawie, którzy zapłacili mu i dalej nim gardzili, a kiedy, kierowany wyrzutem sumienia chciał to wszystko odwrócić, odpowiedzieli mu, że ich nic to nie obchodzi. Może Judasz myślał, że jego zdrada nie przybierze takich konsekwencji, może myślał, że na Jezusa pokrzyczą i wypuszczą. Rzeczywistość jednak jest bardzie brutalna niż nasze przypuszczenia. Judasz nie mogąc poradzić sobie z poczuciem winy, ucieczkę znajduje w samobójstwie.

Ilu ludzi dzisiaj szuka uwolnienia w śmierci samobójczej. Myślą, że przez oderwanie od ziemskich problemów oderwą się od nich raz na zawsze, a tu chwilę później okazuje się, że problemy dopiero się zaczynają i mogą trwać poprzez całą wieczność. Wyobrażasz sobie taką niekończącą się tragedię, nie mające końca cierpienie za ziemskie błędy? Mówi się dzisiaj, że trzeba mówić o miłości Boga, a nie straszyć piekłem. Owszem, miłość priorytetem. Tylko czasem karmienie wiecznymi cieplutkimi słówkami bez odniesienia do eschatologii, może być jak takie jedzenie dużych ilości tortu. W końcu zaczyna robić się mdło i nawet najlepszy tort rodzi odruchy zwrotne i człowiek zaczyna mieć do niego obrzydzenie. Tak kończy się mówienie o miłości Boga bez konkretów, bez odniesienia do eschatologii.

A ja mówię, że jest sąd. Będzie wielkie podzielenie, wszystkie nasze słowa, myśli, czyny, zamiary, zaniedbania, będą osądzone i będzie wieczność. Nie chodzi mi tu o jakiś skrupulantyzm, o „prawny zamordyzm”, ale o to, że bez Jezusa mamy przerąbane. Istnieje rzeczywistość, o której nie mamy pojęcia, jak niebezpieczną może być dla nas, jeśli w swoim życiu przestaniemy słuchać Jezusa i pójdziemy za urzekającym blaskiem proponowanych przez współczesny świat godnych grzechu srebrników.

Komentarze

browncharacter pisze…
Bracie! Życzę Bratu Jezusa: w myśli, mowie i działaniu, ON jest WSZYSTKIM czego nam trzeba.
pax!
MM pisze…
Hmmm... Przestraszyły mnie te słowa o sądzie. Mimo wszystko nie potrafię pozbyć się lęku przed śmiercią i właśnie przed sądem. Łatwiej mi uwierzyć w wieczne cierpienie niż w wieczne szczęście. Ciągle bardziej widzę Boga jako sędziego, który karze, niż jako miłosiernego Ojca. Pewnie jakiś strach przed sądem ma każdy, ale... ciekawa jestem, czy te proporcje strachu i nadziei, z czasem, oczywiście nie same z siebie, ale pod wpływem większego zbliżenia się do Niego, mogą ulec zmianie.
Browncharacter, również życzę Jezusa na każdy dzień. MM, hm, ciekawa refleksja...
MM pisze…
E tam, właściwie to chciałam Cię zapytać jak to było z Tobą. Czy miałeś coś takiego, ze strach przed Bogiem, karą, cierpieniem był większy przed albo na początku Twojej drogi, a teraz jest inaczej? Oczywiście nie w stylu "grzesząc zuchwale" itd.
Czy nie miałeś takich "problemów"? Chyba, że to zbyt osobiste, to nie zwracaj uwagi.
Przepraszam, że dopiero teraz się odzywam. Nie zaglądałem tu przez ostatnie dni. Czy nie miałem lęku przed karą wieczną czy nie mam. Od dziecka mam chyba dobry obraz Boga Sędziego ale Ojca. Oaza pomogła mi wejść w łaskę wiary w sposób świadomy. Odnowa w Duchu Świętym otworzyła we mnie zachwycenie Bogiem. Hm. Zawsze pozostaje ta niepewność, jak wygląda moje życie, że moje działanie nie zawsze idzie w parze z tym, czego Pan naucza. Raczej patrzę na swoje życie, jako przestrzeń szans, które daje mi Pan. Codziennie mam szansę zaczynać na nowo. Codziennie mogę budować nową jakość mojego życia. Innymi słowy, nie tyle przeżywam to co będzie, co bardziej koncentruję się na tym, co mam teraz. Bo od mojego "teraz" zależy moje "jutro". Nie wiem czy odpowiedziałem na pytanie. W tym momencie nie przypominam sobie, żebym miał kiedyś straszny lęk przed potępieniem. Jeśli już lęk, to przed władaniem diabła w moim życiu, tu był lęk i ciągle jest ostrożność, by tu nie popełnić błędów.
MM pisze…
Tu i teraz. Masz rację, to co zasiejesz, to będziesz zbierać. Tylko kurcze, są sprawy, których rozwiązania od dawna, teraz i w przyszłości nie widzę, no i pewnie stąd ten strach przed sądem i karą... gorzej bo myślę, że i potępieniem.
A diabeł? Ech, on nic nie musi robić, sama świetnie go wyręczam.
Dzięki za odpowiedź.

Popularne posty