Duchowe landrynki

Temat, który teraz poruszę jest trudny dla mnie do sprecyzowania, dlatego zapewne jeszcze nie raz do niego wrócę, bo nazwać pewne rzeczy jest trudno, a ujęcie tajemnicy systematyką pojęć jest próbą zamknięcia wiatru w butelce.

Wyobraźmy sobie taką sytuację. Człowiek wchodzi na drogę nawrócenia i odczuwa impuls zbliżenia się do Boga, np. był na pielgrzymce, dniach młodych, wrócił z rekolekcji, zachwycił się jakąś wspólnotą, jest świeżo po rozmowie z kimś, kto zachwycił Go Bogiem. No i taki człowiek rozpoczyna wchodzenie w Ewangelię, wchodzi w radykalizm Ewangeliczny, dlaczego? Bo chce zacząć odczuwać Bożą miłość, chce wyzwolić się z balastu grzechów, które smucą, trapią, rodzą depresyjność. Taki człowiek, który pragnie wchodzić w przestrzeń Ducha, po pewnych chwilowych uniesieniach i egzaltacjach, w pewnym momencie zaczyna odczuwać ich brak, tak jakby Bóg już nie rozdawał landrynków na modlitwie. A szkoda, bo fajnie było, tylko chyba niestety już się dla mnie skończyło. No i co? Co teraz? Wygląda na to, że nie pozostaje nic innego jak wrócić do Egiptu, gdzie cebuli i czosnku było pod dostatkiem. Oczywiście taki człowiek słyszy zachętę, by nie rezygnować, by się nie poddawać, jednak niestety mocno zniechęca ów brak duchowych landrynków. Dlatego powracają stare głody rozkoszy grzechowych, swoistej „wolności”, jaką miało się zawsze żyjąc swobodnie w przestrzeni zmysłowej. A duchowość, życie w łasce zaczyna wiązać się z wchodzeniem w rzeczy, których jeszcze się nie smakuje, które jeszcze wiążą się z trudem a nie wytchnieniem.

To jest właśnie to Franciszkowe przechodzenie ze słodyczy grzechowej w gorycz łaski, która dopiero po pewnym czasie staje się słodyczą, a poprzednia słodycz grzechowa w zestawieniu z tą płynącą z łaski okazuje się wstrętna i obrzydliwa. I to jest proces, który trwa. Dlaczego? Bo lubię powracać do moich grzechów. Bo one ciągle są dla mnie słodyczą i jeszcze za mało rozsmakowałem się w słodkościach niebiańskich. Mogę być po wielu rekolekcjach, kursach ewangelizacyjnych, skrutyniach, mądrych głębokich książkach, a serce może ciągle pragnąć słodkości grzechowych. Dlatego mamy do czynienia z nawrotami do grzechów, bo łaska Ducha Świętego nie przeniknęła jeszcze głęboko człowieka. Być może sferę poznawczą i uczuciową tak, ale jeszcze nie ducha ludzkiego. Dlatego właśnie Bóg ryzykuje noc ciemną, noc zmysłów, kiedy to człowiek nie czuje nic, wszystko budzi w nim niechęć, nawet pociąg do grzechu nie ma żadnego kolorytu. Po to właśnie dokonuje się to oczyszczenie uczuć, zmysłów, pragnień itp., by stać się pustym naczyniem, ogołoconym z wszystkiego, co moje, bym mógł otworzyć się na wszystko, co Jego. Kiedy w ten sposób popatrzymy na ciemności egipskie naszej duszy wówczas zobaczymy, że to moje oczyszczenie jest mi bardzo potrzebne. Ja bardzo potrzebuje tej duchowej puryfikacji, by móc otworzysz wszystkie swoje receptory na Ducha Świętego wraz z Jego uświęcającym działaniem. Moc Ducha Świętego musi wydrążyć ze mnie wszelkie dotychczasowe pociechy związane ze wszystkim, co moje, a gdy tak się stanie, wówczas przychodzi nowa jakość, nowe życie, zupełna nowość, która pochodzi od Chrystusa Zmartwychwstałego.

Komentarze

MM pisze…
Wyobrażać sobie nawet nie muszę, bo niedawno z indywidualnych rekolekcji wróciłam :) Ale u mnie nie ma już zachwytu, fajerwerków i unoszenia się nad ziemią. Już nie. Jest tylko takie poczucie, że znowu zaczynam, ale na nic nie czekam. W sensie tych cukierków. Chciałabym tylko żeby nie było powrotu do złego.
Trudne jest to oderwanie się od przyziemności, w końcu żyję "w świecie", wśród zwykłych, codziennych czynności, problemów, zabiegania... Ogołocenie serca z przywiązań i do rzeczy i do ludzi. Do rzeczy łatwiej, ale do ludzi... Tęsknić za czymś, i jednocześnie nauczyć się żyć bez tego. Ale tylko to co puste można czymś napełnić. Ech... Ale po rekol. próbuję zmienić swoje nastawienie do życia i żyć tylko tu i teraz, w danej chwili, nie roztrząsać przeszłości, która minęła, nie myśleć o przyszłości, której nie znam. Chwilami to działa :)
Trudno się pogodzić z brakiem słodkości, wg mnie od czasu do czasu muszą być (te duchowe oczywiście) bo życie byłoby nie do zniesienia. Nawet po najdłuższej nocy, musi choć na chwilę przyjść światło. A jak nie przyjdzie? Trudno...
browncharacter pisze…
A mi bardzo pomaga w czasie trudnym, z dala od Boga właśnie to, co czuję po takim 'Bożym czasie'. W chwilach gdy oddalam się od Boga czuję pustkę, w chwilach gdy zaczynam rozwijać od nowa swoją przyjaźń z szatanem czuję, jaka jestem wypłukana z wszystkiego co we mnie dobre, co wartościowe. Dlatego właśnie ta słodycz, którą mam w pamięci pozwala mi wracać. Nawet kiedy jest ciężko, kiedy odczuwam tę gorycz, to nie poprzestaje na tym, to wiem że to minie i że będzie w końcu słodycz :) Bracie, dobrze że w końcu jakieś słowo do nas, pozdrawiam! :) Dzięki :)
Chcę jeszcze dodać, że to, co Pan dla nas przygotował nie kończy się na landrynkach, spośród "słodyczy Bożych" są jeszcze inne "wyroby", lecz, żeby przejść do jeszcze bardziej smakowitych, trzeba najpierw poczuć głód. Trzeba przerzyć czas braku by jeszcze bardziej zapragnąć, jeszcze bardziej zatęsknić.
"przeżyć" przepraszam,

Popularne posty