Kryzys cz. 2




Czasem są takie sytuacje bolesne, kiedy człowiek stwierdza, że nie daje rady. Bo może zdarzyć się tak, że będzie robił z siebie męczennika, poświęci się dla sprawy, ale opłaci to depresją, nałogami, rozpije się, uzależni od nieczystości. Czy trwanie w takiej sytuacji jest wolą Bożą?

Oczywiście nie zawsze jest lekko. Nie zawsze mamy to, co chcemy. To jasne. Przynajmniej na tyle znamy już życie. Ale przecież każdy z nas chce czuć się dobrze na tym łez padole. Każdy ma prawo do takiego życia, które będzie nas w większym bądź mniejszym stopniu satysfakcjonowało. Jednak, jak pewnie wiemy,
zdarzają się w naszym życiu sytuacje trudne, które komplikują nam nasze plany. I tu pojawia się wyłom w naszej życiowej układance. Są takie okresy w naszym życiu, kiedy nie czujemy się ani szczęśliwi, ani spełnieni. Bo właśnie nie chodzi zawsze o to by wszędzie odnosić sukces, zawsze być spełnionym i zadowolonym z życia. Czasem są takie momenty, kiedy z czymś się zmagamy
i jak na razie nie ma rychłego rozwiązania. Natomiast zawsze trzeba patrzeć, na ile ja potrafię mierzyć się z danymi trudnościami. Jeśli ktoś przyjmuje jakieś cierpienia, ale wewnętrznie nie ma na to zgody, buntuje się i wewnętrznie wzdryga, to jakiś czas można tak funkcjonować, ale wszystko ma swoje granice. Pomyślałem teraz o kryzysie zdrowotnym, zmaganiu się z nieuleczalną i bolesną chorobą. Co wtedy, kiedy o zmianie nie ma mowy? Co wtedy? To jest co innego. Bo są rzeczy, które można zmienić i są takie rzeczy, których zmienić się nie da. My zmieniamy to, co możemy. Resztę musimy przyjąć i ofiarować to Panu i Jemu się powierzyć. Ja tutaj chcę zatrzymać się raczej na kwestiach, które można formować, w większym bądź mniejszym stopniu zmieniać.

A więc jest człowiek, który zmaga się z dużą trudnością w swoim życiu. Wiesz, że samo zmaganie się jest dobre. Hartuje ducha, uczy pokory i zaufania. Ale gdy brakuje wytrwałości? Trochę jest się w stanie ścierpieć, ale, jeżeli nic się nie zmienia, a siły i wytrwałość słabną, wówczas zaczyna się proces pikowania w dół. Człowiek wewnętrznie się burzy, żyje w ciągłym napięciu, bo dana rzeczywistość coraz bardziej osłabia i frustruje. Napięcie generuje grzechy, uzależnienia. Zaczyna się łagodzenie, uśmierzanie swojego złego stanu ducha.

Modlić się w strapieniu, to najtrudniejsze co może być. Bo Bóg wydaje się jakiś daleki, niedoświadczalny. Ludzie, jakby stoją obok, nie rozumieją albo nie są w stanie pomóc. To wszystko coraz bardziej wkurza. Wkurza wszystko i wszyscy. Wkurza Ewangelia i słowa o zapieraniu się siebie samego i braniu krzyża. W Ewangelii słyszysz: „miłujmy się wzajemnie…” i swoje brzemiona noście, brzemiona swoich charakterów, brzemiona swoich różnic. A ty czujesz, jak wzbiera w tobie złość i jedyne czego chcesz, to rąbnąć kogoś i rzucić wszystko w pieruny. Kiedy człowiek jest za słaby wobec swoich trudności i nie jest w stanie ich pokonać, kiedy widzisz, że ma być stoczona wojna, a ty nie jesteś w stanie z tym co masz, stoczyć wojnę i pokonać przeciwnika, to lepiej daruj sobie w tym momencie ostre starcie, bo nie masz na tyle siły by mierzyć się z przeciwnościami. I to jest element rozeznawania w kryzysach. Ile ja jestem w stanie znieść?

W kryzysie Pan nie oczekuje ode mnie sukcesów, tylko po prostu nawrócenia, śmierci mojego „ja”. My czasem albo i często swoje szczęście mierzymy sukcesami. Jeśli wszystko idzie dobrze, i nie ma żadnych problemów, to Bóg jest dobry i życie jest piękne. A kiedy cierpię, i zmagam się, i trudności póki co nie mijają, to Bóg mnie opuścił i trzeba zacząć kombinować po swojemu. Może Pan nie chce teraz moich 100% efektów w tym co robię. Może teraz jest czas, żeby zajrzeć pod maskę samochodu i przyjrzeć się temu, co na dnie mojego serca leży nieruszone. Czasem bywa tak, że kiedy wszytko idzie nam elegancko, wówczas zapominamy o naszych wadach, egoizmach, bo czujemy smak samorealizacji i jest nam dobrze. Ale to, że czujemy się dobrze nie zawsze oznacza że z nami jest dobrze.

Pan wprowadza nas w sytuację niekomfortową, wiedząc, że zareagujemy na to złością. Tak to już z nami jest, że jak się nam zabawki zabierze to robimy z tego wielką tragedię. Bóg, zabierając nam to, co do tej pory dawało nam samorealizację, oczekuje od nas pracy nad tym, co przez nasz aktywizm do tej pory było zakryte. Oczywiście wobec tego faktu nierzadko człowiek reaguje płaczem, bólem i smutkiem. Sytuacja trudna i smutna rodzi napięcie. Człowiek się z czymś męczy, jest pochmurny, a w głowie mieszają się gniew z chęcią ucieczki.

Człowiek, który nie przyjmuje próby, kryzysu, jawi się jako ktoś, kto nie chce wzrastać. Nie chce pochylać się nad swoim egoizmem. Nie chce zobaczyć, jak bardzo jest zrośnięty ze swoim „ja”. Człowiek, który nie chce uwolnić się od swojego egoizmu, to człowiek, który poszedł do pierwszej klasy podstawówki i nie ma zamiaru się z niej ruszyć. „Mi jest tu dobrze w tej pierwszej klasie. Byłem pasowany na pierwszaka, mam już mundurek, sylabizuję i dajcie mi święty spokój. Nie zabierajcie mnie stąd. Nie chcę iść do następnej klasy.” Ale słuchaj już dobrze odrobiłeś tę klasę, idziemy dalej, tam będziesz miał kolejną porcję wiedzy. „A ja nie chcę, mi tu dobrze. Ja tu jestem szczęśliwy w tej pierwszej klasie podstawówki. Dlaczego nie pozwalacie mi być szczęśliwym?!” No kochany bo edukacja zakłada, (teraz znowu) osiem klas podstawówki. Później wypada i warto iść dalej, poza podstawówkę itp. Ale ktoś mówi: „Ale ja rozeznałem, że naprawdę jestem bardzo szczęśliwy w tej pierwszej klasie”.

Rozumiecie co chcę powiedzieć? Człowiek ulepił sobie życie z własnych pomysłów, własnych marzeń, szczypty Ewangelii i szczypty psychologii. I powstał całkiem niezły złoty cielec. I tu nie ma miejsca na wypełnianie woli Bożej, człowiek sam sobie wszystko poukładał i wie najlepiej co jest dla niego dobre, a co złe. Bóg tu nic nie wniesie. Ja wiem najlepiej, jak mogę być szczęśliwy i każdy, kto mi tę moją budowlę naruszy, jest postrzegany jako intruz, jako wróg.

„Myśli Moje nie są myślami waszymi, a drogi Moje drogami waszymi”. Niestety nie podpisuje się Bóg pod wszystkim, czego my chcemy i co robimy. Problem zaczyna się wtedy, gdy Bóg zaczyna realizować w naszym życiu Swoją wolę, o którą przecież modlimy się codziennie odmawiając Ojcze nasz. I tu jest właśnie kryzys. On rozłupuje nasze szczęście po naszemu. Kryzys zawsze niszczy, szczęście po naszemu, żeby zbudować szczęście po Bożemu. I tu mamy konflikt interesów. Moję plany, a plany Boga. Moje wizje własnego życia, a wizje Boga. I tu pojawia się zasadnicze pytanie: czy Bóg chce dla mnie dobrze? Czy On wie co robi? Czy chce dla mnie szczęścia czy też nie? Jeżeli chce szczęścia, to dlaczego wprowadza mnie w trudne sytuacje, które wiążą się z ogromnym nierzadko z ogromnym bólem i walką?

To jak to jest? Czy Bóg prowadzi do bólu czy ukojenia? Jego jarzmo jest słodkie czy gorzkie? A brzemię lekkie czy ciężkie?

Komentarze

Unknown pisze…
Bóg prowadzi do ukojenia, wiele razy się z tym spotkałam z własnego doświadczenia. Jego jarzmo jest słodkie , Jego brzemię zarówno lekkie jak i ciężkie. Przez trudy i zmagania Bóg prowadzi nas do szczęścia wiecznego Amen
Ciezkosc Jego brzemienia widziałbym w naszej grzesznej naturze dla której trudne jest wszystko co nie wynika od niej samej
chwyc zachwyt pisze…
Zapraszamy do nas na kanał na YT - CWHYĆ ZACHWYT! Z panem Bogiem!

Popularne posty