Droga Krzyżowa



Przyjdź Duchu Święty
Uzdolnij
Przeniknij mnie
Dotknij i porusz moje sumienie

I
Jezus na śmierć skazany

Sądzę innych, oceniam ich, natomiast sam nie lubię być oceniany, szczególnie negatywnie. Nie czyń drugiemu co tobie nie miłe. Jednak w praktyce czynię drugiemu to, czego sam bym nie chciał. Traktuję innych tak, choć sam czegoś takiego bym nie zniósł. Co za przewrotność mojego życia. Krzywdzę choć sam krzywd się boję. Krzywda osądu. Krzywda oceny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzenie. Nie oceniajcie, a nie będziecie oceniani. Nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie ten, który najlepiej zna sprawę, widzi ją najlepiej, bo z góry, z najlepszego położenia. On widzi wszystko, my nie wiele.
Ale czy czekam z sądem, aż On przyjdzie do mojego serca i rozjaśni je?
Czy czekam, aż moje emocje opadną, bo one przecież nigdy nie są dobrym doradcą?
Czy mając z kimś problem, czekam najpierw na Ducha Świętego, który na spokojnie mi coś wyjaśni?
Ktoś powie – bajka!
Wygórowany ideał?
A może praktyka, w którą z braku wiary nie wchodzę?

II
Jezus bierze krzyż na swoje ramiona

Krzyż zawsze jest ciężarem. Krzyż zawsze jest wyzwaniem. Krzyż to rękawica rzucona mojej miłości własnej. Bo krzyż wiąże się z rezygnacją z siebie. Z rezygnacją ze swoich planów, marzeń, wizji życia. Mówią: spełnienia marzeń! A jeśli moje marzenia stoją w sprzeczności z Ewangelią? Jeśli moje marzenia, plany, wizje życiowe, moje pragnienia i moje tęsknoty zmuszają mnie do wymazania z Pisma św. pewnych zdań, lub dodawania do Nauki Kościoła swojego osobistego komentarza?
Tak tak, nie nie. Prawda albo kłamstwo. Trzeciej drogi nie ma. Kłamstwo jest unikaniem wymagań Bożych, które są konkretne. Zawsze Boże wymagania są trudne, a trudność polega na tym, że ja nie jestem zjednoczony z Jezusem. Bo nie pozwalam Duchowi Świętemu, by przeze mnie przepływał. Dlatego chrześcijaństwo jest trudne. Bo nie jestem zjednoczony z Jezusem w Duchu Świętym.


III
Jezus upada po raz pierwszy

Upadek zawsze boli. Kiedy inni upadają, to tego wcale jeszcze tak nie przeżywam, natomiast kiedy ja upadam? Wtedy jest zupełnie inaczej. Upadek zawstydza. Pokazuje, że coś mi się nie udało, a przecież ja chcę być doskonały. Nie lubię moralnych dziur w moim życiu. Nie lubię czegoś nie umieć. Nie znoszę siebie, kiedy coś mi wytykają i krytykują. Kiedy jestem u czyichś stóp.
Nie znoszę poczucia porażki, że coś się w moim życiu się nie udało, że coś nie wyszło. Wtedy zazdroszczę innym, że im w życiu się powiodło, że im się udaje np. w małżeństwie, że spełniają się zawodowo, że udały się im dzieci? Że częściej się uśmiechają, że więcej potrafią.
A u mnie?
Porażka, życiowy upadek, klęska bycia powalonym na kolana.
A może to, co uważam za klęskę, może stać się dla mnie najlepszą okazją by doświadczyć żywego Boga.
Czy jest coś bardziej odpowiedniego na modlitwie, jak postawa człowieka będącego na kolanach?

Ważne tylko, by oprócz kolan ciała, uklękło również i serce.


IV
Jezus spotyka Matkę Swoją

Bliskość zawsze była, jest i będzie lekarstwem na ból życia. Bliskość kochanej osoby. Bliskość tak jak miłość, żeby była prawdziwa, musi mieć potrójne ukierunkowanie: na Boga, na bliźniego i na samego siebie.

Jeśli cenię sobie tylko bliskość ludzką, a Bożej nie potrzebuję, to muszę wiedzieć, że gdy w człowieku pokładam całą swoją nadzieję, że on da mi szczęście, to czeka mnie gorzkie rozczarowanie: człowiek nie jest doskonały, i nawet najwspanialsi bliscy nie są w stanie zaspokoić wszystkich, niezbędnych moich pragnień.

Choćbym miał najwspanialszy kontakt z sobą samym, wspaniałą miłość siebie samego, dbał o swoje potrzeby, prowadził zdrowy tryb życia, przeszedł wszystkie możliwe terapie i szkolenia, i zaspokajał wszystkie swoje potrzeby... nadal jestem grzesznikiem, i dalej czynię nie to, czego chcę.

Jeśli mówię, że bardzo kocham Boga, a ludzie nie są mi potrzebni, to kłamię, bo ten sam Bóg, którego przecież tak miłuję jest autorem przykazania miłości Boga i bliźniego. A może ten Bóg, którego tak miłuję, który pochłania całą moją uwagę tak, że już dla moich bliskich jej brakuje, wcale nie jest Bogiem, tylko bożkiem, którego sobie ulepiłem z moich chęci i marzeń?

Maryjo. Ucz mnie prawdziwej, pięknej i mądrej Bosko-ludzkiej bliskości.

V
Szymon Cyrenejczyk pomaga dźwigać krzyż Jezusowi

Nie zawsze jest łatwo przyznać się, że z czymś sobie nie radzę. Jeszcze trudniej jest poprosić o pomoc. Czasem albo i często skupiony jestem tylko na swoim ciężarze. I nic innego więcej się nie liczy. Zrezygnować z wizerunku twardziela. Poprosić o pomóc. Nie tkwić ze swoimi problemami w jakimś ciemnym kącie. Uwierzyć, że istnieje pomocna dłoń, że dla mojego problemu, który teraz mam, naprawdę istnieje pomoc.

Wyjść również z ciasnego kręgu swoich potrzeb. Zobaczyć też potrzeby innych. Zobaczyć, że do nieba nie idzie się w pojedynkę, że idziemy wspólnie my, bracia i siostry. Razem. Że jesteśmy Kościołem, płyniemy tą samą Arką, karmimy się z tego samego stołu, obmywamy się w tej samej krwi. Jesteśmy sobie potrzebni, my różniący się od siebie.

Wszyscy dla siebie jesteśmy bratem i siostrą. Bo mamy tego samego Ojca w Niebie.

Czasem trzeba się przełamać, przełamać swoje naturalne opory w pomaganiu, nie oczekując niczego w zamian i przełamać swoje opory w poproszeniu o pomoc.

Panie Jezu, dotknij mojego oporu Swoją drogocenną łaską.

VI
Weronika ociera twarz Jezusowi

Niektórzy mówią, że twarz jest wizytówką człowieka. Że twarz zdradza to, co na niej życie wypisało. Twarz można zasłonić, wyćwiczyć. I prawie możliwe jest ukrycie tego, co w sercu. Jednak przed Jezusem, kiedy spoglądam Mu oczy, widzę miłość. I to Jego przenikliwe spojrzenie sprawia, że wyrzucam swoje maski, bo one nie pozwalają mi doświadczyć miłości i sprawiają, że miłuję w sposób sztuczny.

Twarz, oblicze, wiąże się ze spojrzeniem sobie w oczy. Pozwolić na siebie spojrzeć, spotkać się w spojrzeniu. Bliskość. Intymność. Ale to dopiero czyni nasze relacje autentycznymi.

Bo można na kogoś spoglądać z góry, albo można patrzeć na innych z głową wiecznie utkwioną w górę. To z czasem zmęczy i zniechęci do dalszych relacji. Zniechęcają relacje, w których nie ma autentyczności, w których nie ma miłującego serca.

Nawrócenie spojrzenia.
Panie Jezu, naucz mnie prawdy spojrzenia. Naucz mnie dostrzegać innych i dać się dostrzec. Naucz mnie nie unikać prawdy o mnie, którą wyraża moje oblicze. Naucz mnie z miłością patrzeć na Ciebie i z miłością być wobec innych. Naucz mnie przyjmowania Twojego spojrzenia. Naucz mnie, patrzeć tak, jak ty patrzysz na mnie.
Otwórz Swoją miłością moje spojrzenie. Dotknij moich oczu.

VII
Jezus po raz drugi upada pod krzyżem

Wydaje się czasem, że pewne rzeczy są już za mną. Że pewne doświadczenia już nie wrócą. Że z pewnymi problemami w życiu już sobie poradziłem. Że pewne grzechy już nie wrócą. Czy aby na pewno? Czy mogę być tego pewien? Życie wiarą uczy mnie, że muszę być czujny, bo nie znam dnia ani godziny. Iluż to ludzi w połowie swojego życia popsuło to, co przez tyle lat pięknie budowali swoim staraniem? Iluż to ludzi na starość robi się zgorzkniałymi, jakby nigdy nie przyjęli do ust Najświętszego Ciała Chrystusa. Iluż ludzi tak wspaniale żyjących, w pewnym momencie swojego życia weszło w rytm rutyny, popłynęło z prądem, który wyrzucił ich w miejsca, w których nigdy nie chcieliby się znaleźć?

Ty, który stoisz, bacz abyś nie upadł.
Nie ma urlopu od chrześcijaństwa, nie ma urlopu od modlitwy i sakramentów. Bo gdy jednak wymuszam ten duchowy urlop, wówczas w moim życiu dzieją się takie rzeczy, których nigdy bym nie chciał, a niestety są.

Bądźcie trzeźwi. Czuwajcie. Przeciwnik wasz diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając koby by pożreć. Mocni w wierze, przeciwstawcie się jemu.

VIII
Jezus pociesza płaczące niewiasty

Płacz bywa widoczny bądź skryty. Łzy na twarzy człowieka mówią o jego sercu, które teraz jest na wierzchu. Człowiek czasem wstydzi się łez. Dlaczego przepraszasz, kiedy spowiadając się zaczynasz płakać? Za co przepraszasz? Za prawdę o twoim sercu? Przepraszasz za to, że żyjesz?

Biada temu, kto do wszystkiego podchodzi z chłodnym cynizmem.

o. Pio często płakał na modlitwie. Łzami skrapiał chłód ludzkiego serca. Jakże wiele jest niewrażliwości w dzisiejszym świecie. Jakże wiele jest niewrażliwości w moim własnym sercu. Jakie zatem jest lekarstwo na niewrażliwość? Prawda! Prawda o Bożej miłości do mnie. Prawda o mojej niewdzięczności. Kiedy coraz lepiej będę to widział, łzy same napłyną do oczu.

Boże porusz moje serce. Zmiękcz je. Skrusz. Zrób cokolwiek, co przywróci mi bycie po prostu człowiekiem.

IX
Jezus po raz trzeci upada pod ciężarem krzyża

Wycieńczenie, dotkliwe zmęczenie czymś bądź kimś. Czy jest mi to obce? Czy nie znam sytuacji ze swojego życia, kiedy już brak mi sił, a nic się nie zmienia? Kiedy jestem u granic ludzkiej możliwości borykania się ze swoimi problemami? No i po co było się tak starać, zabiegać? Po co było brać ślub? Po co było wstępować do zakonu? Po co? Po co?

I co masz z tego? Czy jesteś szczęśliwy? Spełniasz się w pełni w życiu?

Gdy cierpienie trwa długo i nieprzerwanie, wtedy dusza szuka ucieczki. Ucieczki z „tu i teraz” do „tam i kiedyś”.

Uciec od cierpienie można w różnego typu uśmierzacze – rzeczywistości, które mają przynieść ukojenie, odreagowanie napięć. Ważne by nie czuć bólu. Nie odczuwać bólu życia. Uciec ze świata, w którym przyszło mi żyć. Wprowadzić siebie w stan ukojenia, najszybciej jak tylko się da.

Samo ukojenie nie jest złe. Przecież w kontakcie z Bogiem na modlitwie szukamy ukojenia dla naszego ciężaru życia. Przecież w Eucharystii szukamy siły na drogę naszej codzienności. Przecież w spowiedzi świętej doznajemy anulowania tego, co nas niszczy. Przecież wypowiadając swój ból przed bliską osobą, uwalniam moje serce z nagromadzonego ciężaru.
Jest ukojenie dobre i złe.

Złym ukojeniem jest jest wszystko to, co sprawia, że mniej się angażuję, że mniej mi zależy. Nawet modlitwa, życie w kościele, nawet sakramenty, mogę źle przeżywać, jeśli te, święte rzeczywistości nie prowadzą mnie do coraz większego ofiarowania siebie na ołtarzu mojego powołania.

Upadki uczą pokory, jednak nie wolno w nich tkwić. Pan jest w stanie podnieść człowieka z każdego, choćby największego upadku, największego błądzenia. Ważne tylko, by w swoim upadku tak uporczywie nie tkwić, ważne, by może po raz kolejny już, uchwycić Jezusową dłoń i stawać się silnym nie swoją mocą, bo jej już nie ma, ale mocą, którą Jezus mi daje.

X
Jezus z szat obnażony

Nagi wyszedłem z łona matki, nagi tam wrócę? Poza granicę życia doczesnego, nic nie zabiorę ze sobą prócz tego, kim jestem. Kim ja naprawdę jestem? Jaka jest moja wartość? Co jest moim bogactwem. Co było bogactwem Jezusa, kiedy odzierano go z szat i godności? Czego Mu nie odebrano? Miłości do Ojca i miłości do ludzi! Miłości Mu nie odebrano! Zniknie to, co jest częściowe. Niezniszczalne jest w człowieku tylko to, w czym jest podobny do Jezusa. Gdy nabywam spojrzenia takiego, jakie miał Jezus, wówczas staję się wolny. Można mi odebrać majątek, stanowisko, autorytet u innych. Jeśli jednak kocham tak, jak Jezus, wówczas zawsze coś jeszcze mam. Mam w sobie Boga, którego nikt i nic odebrać mi nie może.

XI
Jezus przybity do krzyża

Przybicie do krzyża jest jak wejście w kryzys. Kryzysy, to szczególnie trudne, momenty w życiu. Tu nie ma profesorów, dyrektorów, specjalistów. Wobec kryzysu, wszyscy są równi, i mądrzy i głupi. Kryzysy chwytają wszystkich. One prowadzą do ogromnych pokus. W kryzysie, kiedy jestem zupełnie wyczerpany i nie widzę rozwiązania moich trudnych spraw, wtedy kusiciel jak nigdy dotąd pastwi się nade mną uwodząco szepcząc do ucha bym zrezygnował. Bym dał sobie spokój. Bym żył pełnią życia poza krzyżem, a nie ochłapami ludzkich słabości jakie mam na nim. Przecież możesz zmienić męża, może nawet niedługo papież pozwoli wstępować w nowe związki sakramentalne? Jak ci ciężko w kapłaństwie, zakonie, przecież możesz wystąpić, Stolica Apostolska udzieli ci dyspensy i legalnie wstąpisz w związek sakramentalny! Przecież inni tak robią, to ty przed czym się wzbraniasz? Zejdź z krzyża. Dzisiaj już tak nie trzeba. Kiedyś wisiano na krzyżu, dzisiaj przecież wiele dobra jest i w życiu bez krzyża. Zejdź z krzyża.

To, że na krzyżu jest się unieruchomionym nie oznacza, że nic na nim nie można. Mojego ducha nikt ukrzyżować nie może. Nie można też ukrzyżować myślenia. Choć jest bardzo ciężko, to jednak dalej żyję!

Na krzyżu Jezus ocalił łotra od potępienia. Na krzyżu Jezus modli się do swojego Abba. Na krzyżu Jezus wstawia się za winowajcami, czyli za nami.

Tak samo na moim i twoim krzyżu można kogoś ocalić, można się modlić, choć będzie to modlitwa ukuta z bólu. W moim kryzysie, mogę lepiej dostrzec moją kruchość, samo niewystarczalność.

Ale na krzyżu też mogę zachować się jak ten drugi łotr. Mogę jak on odrzucić Jezusa. Zamknąć się w swoim cierpieniu. Zaprzepaścić czas nawiedzenia. Zaprzepaścić czas nawrócenia.

Na moim krzyżu, w moich kryzysach, najbardziej mogę stać się pokornym, czyli podobnym do Jezusa. Tylko trzeba mi pokory. Trzeba tego otwartego na zmianę serca dobrego łotra. Trzeba mi jego wiary, że Jezus może to moje rozpaczliwe położenie zmienić. Choć nie zdejmie ze mnie tego krzyża, to jednak pokaże mi drogę, która przyniesie mi autentyczną, zbawczą ulgę.

Trzeba mi wychylenia się w stronę Jezusa, by na mnie wejrzał i ulitował się nade mną. Trzeba mi wiary dobrego łotra.

XII
Jezus umiera na krzyżu

Kto chce zachować swoje życie straci je. Nawrócenie zawsze wiąże się ze śmiercią. Na krzyżu umiera stary człowiek. Jezus wziął na siebie cały ciężar grzechu i z nim umarł. Na krzyżu Jezus uśmiercił mój i twój duchowy ciężar. I chce wprowadzić nas również na ten krzyż.
Bo my, choć uwolnieni od ciężaru, mamy jednak tendencję dalej sobie to życie niszczyć. Dlatego trzeba mnie i tobie wejść w nawrócenie, co jest tożsame z wejściem na krzyż. A wejść na krzyż, to najpierw ujrzeć miłujące Oblicze Boga. Zobaczyć Jego miłość. Doświadczyć jej. Być poruszonym do głębi troską Boga o mnie.

Dalej, w Obliczu Jezusa jak w lustrze zaczynam coraz bardziej dostrzegać swój brak podobieństwa do niego. Jak bardzo się różnimy. Jak moja postawa jest inna, niż Jego. I choć jestem do Niego podobny, to jednak to moje podobieństwo jest tak znikome, tak mało wyraźne. Jakże we mnie jest dużo miłości egoistycznej, miłości własnej. Jakże wszystko i wszystkich, łącznie z Bogiem chcę ustawić wokół swojego „ja”.

Zachować swoje życie, to zachować status quo. Żeby tylko nic się nie zmieniało. Problemy owszem tak. Nawet z moich grzechów chciałbym się uwolnić, ale nie dlatego, by bardziej miłować Jezusa i ludzi, tylko by sobie bardziej się podobać. A we wszystkim innym ważne, żeby było tak jak jest. Bo tak jest mi wygodnie. Bo nie mam zamiaru opuszczać jakiegoś utartego myślenia. Wszystko już sobie potłumaczyłem. Żadnych zmian już nawet nie oczekuję. To jest właśnie zachowanie swojego życia.

A stracenie życia, to stracenie, sprzedanie, oddanie wszystkich swoich duchowych bogactw. Sprzedanie swojego „ja” ze wszystkimi jego planami i oczekiwaniami. Świętość to wejście w ubóstwo, wyzucie się ze wszystkiego co swoje, by we mnie zamieszkało wszystko co Boskie. Wszystko co Boskie, jest też autentycznie ludzkie.

Nawrócić się, to pójść za Jezusem tam, gdzie On chce. Nawrócić się to zaufać Jemu, i nie dowierzać wszystkim swoim odczuciom i pragnieniom.

Kto straci swoje życie z mego powodu, ten je zachowa.

Jezus niczego co autentyczne mi nie zabierze. On zabierze tylko mój sposób patrzenia na rzeczywistość, skoryguje go, i sprawi, że moje „ja” będzie takie samo jak „ja” Chrystusa.

Jeżeli chcę żyć, muszę umrzeć. Muszę umrzeć dla życia po swojemu.
Muszę czasem oślepnąć jak Szaweł, żeby stać się Pawłem. Czasem muszę usłyszeć od Jezusa, że jestem szatanem (tzn. przeciwnikiem zamysłów Bożych), żeby później już bez forsowania swoich pomysłów, powiedzieć Jezusowi, że Go kocham i niczego więcej nie oczekuję.

XIII
Jezus zdjęty z krzyża

I przychodzi koniec bólu. Czasem ciężko w to uwierzyć, że to już koniec. A wydawało się, że zło nigdy się nie skończy. Kiedy jakaś trudna sytuacja przedłuża się w nieskończoność, wydaje się, że już tak będzie zawsze. Wielu ludzi wyzwolonych z więzienia, nie potrafi żyć na wolności.
Nie sztuką jest doświadczyć cudu uzdrowienia. Sztuką jest żyć i pozostać przy zdrowiu.
Ach te nasze powroty do wymiocin swojej duszy.

Czasem ciężko jest uwierzyć w słowa „Ja cię nie potępiam, idź i nie grzesz więcej”. „trwaj w pokoju, twoje grzechy są ci odpuszczone”. Nie dowierzamy, czy aby na pewno? Bóg nam przebacza, ale czasem my sobie nie potrafimy przebaczyć.

Trzeba zacząć żyć inaczej. Żyć nowym życiem. Chodzić nowymi ścieżkami. Odkrywać piękno i nim się zachwycać. A my czasem jak alkoholik, którego nie interesuje piękno całego świata. Który rezygnuje z tego wszystkiego, co Stworzył mu Bóg, bo całym jego światem jest butelka i kieliszek, który trzyma w reku.

Nauczyć się żyć nowym życiem, to być w ramionach Maryi. Tuląc się do jej Matczynego serca. Ona jest naszą Matką. Opiekunką, strażniczką, przewodniczką po drogach życia. Jezus całą szkołę Swojego życia powierzył Maryi, jako najlepszej Swojej uczennicy.

Być w szkole Jezusa, to być w szkole Maryi. Ona nas uczy, jak iść przez ziemię i być wziętym tam, gdzie jest cel ludzkich dążeń, egzystencjalnych wzdychań.

Może jest tak, że kiedy idziemy drogą krzyża i nie uciekamy od niej, wtedy Maryja pochyla się nad nami i jak prawdziwa matka, trzyma nas w swoich objęciach?

XIV
Jezus złożony do grobu

Grób symbolizuje kres ziemskiego życia. To jakby wkroczyło się w nowy wymiar rzeczywistości. I faktycznie tak jest. Gdy dokonuje się we mnie śmierć mojego „ja”. Śmierć życia po mojemu. Kiedy już nie uciekam do „tam i kiedyś”. Kiedy jestem posłuszny jak trup, poddany zupełnie, wtedy zaczynam żyć innym zupełnie życiem. Trzeba swoje „ja” pogrzebać i rzewnie je opłakać. Trzeba obejść czas żałoby po śmierci swojego „ja”. Tak trzeba. Trzeba powspominać swoje dawne życie, ale tylko po to, by się godnie pożegnać. Bo po nawróceniu, następny dzień i każdy nowy, staje się darem i zadaniem. Pan daje mi każdy dzień jako prezent. Mam go rozpakować. A w małym kartoniku przeczytam zadanie, które dzisiaj mam do wykonania. To odczytanie zadania dnia, mieści się w liturgii Słowa każdej Eucharystii. Jeśli nie słucham codziennie Słowa, to przestaję otrzymywać instrukcję dobrego przeżycia dnia.

Grób mówi o śmierci. Grób wskazuje na śmierć. I ta śmierć grzechu w naszym życiu musi być obecna stale. Każdego dnia przychodzi mi umierać dla tego, co bym chciał. Bo nie jest tak, jakbym chciał i dlatego umieram. Ale jeśli ziarno mojego egoizmu nie obumrze, pozostanie samo. Jeśli nie umrę dla mojego egoizmu, prędzej czy później skażę siebie na samotność. A jeśli umrę dla siebie, wówczas przyniosę plon obfity, który przekroczy moje najśmielsze oczekiwania.

Muszę czasem Jak Jonasz przebywać symboliczne trzy dni w jakichś otchłaniach, żeby później być przywróconym do życia, i już nie uciekać od mojej Niniwy, lecz być w niej ze swoim nawróconym sercem i w ten sposób przyczyniać się do jej nawrócenia.

Grób Jezusa pokazuje, że śmierć nie ma swojego ostatniego słowa, lecz stanowi bramę, za którą kryje się tętniące światłem życie pełne Boga.




Komentarze

Popularne posty