Camino #2












































 24.09.2023
Saint Jean Pied de Port-Roncesvalles

Każdego dnia będę błogosławił Ciebie, i na wieki wysławiał Twoje Imię. Wielki jest Pan i godzinę wielkiej chwały, a wielkość Jego niezgłębiona. 

W sumie to powinienem napisać dzień pierwszy. Bo dopiero stąd wyruszam w trasę. Ale moja pielgrzymka i moje przygody zaczęły się od wyruszenia z klasztoru także tak to ujmuję. Dzisiaj obudził mnie i pewnie moich dwóch sąsiadów mój budzik o 5 rano. Dobrze,  że dźwięk miał łagodny, delikatny. Zacząłem sobie odmawiać różaniec, a gdy tak odmawiałem moi sąsiedzi zaczęli wstawać, pomyślałem sobie, pójdę na toaletę poranną, zanim wszyscy sie pobudzą i będą kolejki. Nie wiem czy mój pokój nie złamał regulaminu, bo gospodarz mówił coś o ciszy nocnej do 6.00. Wróciłem do pokoju, spakowałem się, zobaczyłem czytania na dzisiejszy dzień, skopiowałem sobie jako wstęp dzisiejszego dnia pierwszą zwrotkę psalmu wystawiającą Boga Króla i Pana. Zaraz odmowie sobie jutrznię i idę na śniadanie. Dzisiaj mam dwa scenariusze. Za 8 km jest nocleg, ale podobno szybko sie zapełnia i słabe szanse że załapię sie na łóżko, albo 27 km do miejscowości Roncesvalles i to już nie jest zabawa, z plecakiem po górach 27 km? Zobaczymy jak będzie. Pogoda ma być ładna dzisiaj do 25 st. słonecznie. Dzisiaj Niedziela. Msze w kościele są przedpołudniowe trochę późno. Dobrze że mam ze sobą wszystko co potrzebne do odprawienia Mszy. Raczej skłaniam się do scenariusza że odprawię Mszę gdzieś w plenerze.  Właśnie zjazdem śniadanie. Sączę sobie jeszcze soczek pomarańczowy. Dosiadłem się do Koreańczyków i Australijczyka jak się okazało. Koreańczyk pierwszy zagadał skąd jestem, „dobrze dobrze” odpowiedział. Zobaczył mój talerz i mówi dużo chleba jesz, a ja mówię, że śniadanie musi być konkretne. Pytam go czy do samego Santiago idzie on że tak, z całą grupą. Ja mi na to, że mam tylko tydzień czasu i cała trasę rozbijam sobie na kilka lat, on że jest emerytem i ma teraz dużo czasu i śmiech. Od Australijczyka dowiedziałem się że to pierwsze miejsce za 8 km on ma na rezerwację, bo mówi że na 27 km to nie da rady i wskazuje na swój brzuch, tak na oko to może warzyć 120 jak nic, kawał Australijczyka. Dociera do mnie że trzeba psychicznie nastawić się na 27 km. Jak zaraz wyjdę to o przyzwoitej godzinie zajdę. Czas mam dobry. Jest 6.50 a ja jestem po śniadaniu. Jak tylko skończyłem pisać te słowa siadła na przeciw  mnie osoba jak się okazało Włoszka z Wenecji. Ona idzie już któryś raz. Teraz idzie z Lourdes, to jej ósmy dzień. Zobaczyła taukę u mnie i mówi San Francesco. Mówię jej, że jestem kapłanem, kapucynem. Chwile porozmawialiśmy sobie i złożyliśmy sobie życzenia buen Camino (dobrej drogi). 

Wyszedłem z Arbergii do końca nie wiedząc w która stronę iść, ale gdy tylko wyszedłem na ulice, już zauważyłem pierwsze grupy pielgrzymów śmiało wędrujących, myśle sobie pewnie wiedzą gdzie iść, nie myliłem się. Jest godzina 7. 00. Ruszam. Ruszamy. Jest jeszcze ciemno. To tak jak Maria Magdalena wyruszyła do grobu Pana gdy było jeszcze ciemno. Droga pnie się w górę, powoli robi się dzień, pierwsze promienie słońca, mgła jak wata przykrywa doliny. Ależ poetycko mi wyszło. Co pewien czas zatrzymuje się by strzelić jakąś fotkę, zresztą nie tylko ja. Droga jest przepiękna, malownicza, żeby nie powiedzieć mistyczna. 

Po ośmiu kilometrach pierwsza przerwa. Piękne miejsce, słoneczna pogoda, cieplutko, tarasik z widokiem na góry, zimne napoje przede mną, mocne espresso. Czego chcieć więcej. Bóg się troszczy o mnie. Idę sobie i VAT czas odmawiam różaniec. Wcale mnie to nie męczy, wręcz przeciwnie duchowo mnie ładuje, to tak jakbym miał dusze podłączoną do duchowego powerbanka. Oto dzień, który Pan uczynił, *
radujmy się nim i weselmy. 1/3 dzisiejszej trasy zrobiona. Według aplikacji, jeszcze 18 km czyli gdzieś 4h40min. No i doszedłem. 27 km Pirenejami. Miejsce Roncesvalles. Budynek starego klasztoru. Muszę popatrzeć kto tu był, bo cały budynek jest teraz okupowany prze pielgrzymów. Jestem zmęczony. To był niezły wycisk, taki Test, czy na prawdę chcesz iść. Wszystko super poza jedną kwestią, nie wiem gdzie zapodziałem kabel do telefonu. Idę Ara na Mszę na 18.00. Nieszpory odmówione. O 19.00 kolacja. 

Poznałem Edvina ze Sri Lanki, mieszka w Anglii. Fajnie sobie pogadaliśmy. Ja mu opowiedziałem o sobie on o sobie. No i do końca już wędrówki miałem towarzysza, katolika ze Sri Lanki mieszkającego w U.K.  

Jeden chłopak pytał się mnie czy chrapię, niestety, przytaknąłem. Biedacy. Ciekawe kto jeszcze będzie chrapał, mam nadzieję że nie będę sam. Zabrakło mi miejsca na jutrzejsze śniadanie więc nie będę musiał czytać z twarzy sąsiadów bólu i złości. Pierwszy dzień pielgrzymowania. Widoki takie, że mógłbym cały czas strzelać zdjęcia, ale pewne miejsca pozostawię w sercu. No wiec na 18 poszedłem na Mszę, i jakie i moje zdziwienie i zdziwienie chłopaków z „pokoju” gdy zobaczyliśmy siebie ja ich na kościele ( a niespodziewałbym się, przecież jest wieczór, po meczowym dniu a oni w kościele, myślę, że wiedzą, że taka jest tu tradycja) a oni mnie przy ołtarzu. Marco z Włoch, który mieszka na Wyspach Kanaryjskich tylko się uśmiechnął. Obok mnie jest też Endrew z Nowej Zelandii. Znaczna większość osób ciśnie całe Camino.  Ja tylko tydzień. Ale, muszę przyznać, że Camino wciąga. Ja nie jestem rekinem relacji, ale muszę przyznać że fajnych, ciekawych i interesujących ludzi poznaję. W ogóle mam takie samo poczucie jakie miałem na pierwszych rekolekcjach ignacjańskich w Częstochowie, że nie znam ludzi a czuję, jak są mi bliscy przez to samo doświadczenie, które mamy. Przy kolacji siedziałem z Endrew z Nowej Zelandii, z Angelą z Niemiec (ale nie Merkel), i z dwoma chłopakami z Tajwanu. Teraz pogadałem sobie jeszcze z kobietą z Japonii. Niesamowite. Na Camino można doświadczyć, że żyjemy w globalnej wiosce. Jakieś to takie ciekawe poczucie bycia bratem i siostrą. 

Komentarze

Popularne posty