Czy coś trzeba ze sobą robić, czy nie?
Jako prezbiter chcę, żeby ludzie się zmieniali, chcę także sam wzrastać w świętości, zmieniać swoje złe przyzwyczajenia. Rzuca się (czasem płomiennie) ziarno Słowa na glebę ludzkich serc. I co? I nic! Bardzo często nic, może czasem uda się poruszyć słuchaczy i zrobić na nich wrażenie. Powrót do domu i znowu to samo. Dlaczego? Czy może kazanie było słabe? Źle powiedziane? Za mało przytoczonych argumentów? może nie koniecznie tu być problem. Owszem wina może leżeć w sposobie siania jak i w tym, co tak na prawdę się sieje, czy aby zdrowe ziarno Słowa Pana? Czy może to, co w siewniku się znajduje, nie jest ziarnem, lecz plewami własnego egoizmu i pychy? Dlaczego ludzie przychodzą do kościoła, wychodzą i jakby nigdy nic? Dlaczego ja przychodzę do kościoła, wychodzę i nic? Może, dlatego, że pasuje ten dotychczasowy stan ziemi własnego serca, to duchowe klepisko, zbite i rozjeżdżone przez pokusy, nienadające się do zasiewu. Bo żeby cokolwiek mogło wyrosnąć, trzeba ziemię serca zorać, spulchnić, oczyścić z zielska grzechów, dopiero można przyjąć ziarno, a to jeszcze nie koniec. Dalej trzeba dbać o to, co się zasiało, doglądać, często karmić się Ciałem Pana, by w duszy na nowo nie wybujały ciernie. Każdy z nas wybiera, jaką ziemią chcę być na tym świecie. Zależy mi czy nie? Chcę piękna, szukam Go, gdy się pozwala znaleźć? Czy tylko narzekam, jak mi ciężko i uciekam w marzenia o lepszym, wyidealizowanym świecie. Wchodzę w całą tę realną rzeczywistość jak On, który miał wszystko, a wszedł w nasze człowiecze błotko i pokazał, że nie ma takiego klepiska, którego nie można by przemienić w piękny, uroczy ogród.
Komentarze
czy zmuszam siebie do czegokolwiek? tak, no pewnie..żeby bladym świtem pobyć z Nim przez chwilę,nacieszyć się, napełnić..ale pierwsza i najważniejsza jest zawsze myśl, że cokolwiek mam to z Jego łaski,że głodna też z Jego łaskawości jestem i to, że udaje mi się siebie do czegokolwiek zmusić, to też od Niego.sama z siebie to ja nic..a nic.
:-)
ja też.
każdy z nas idzie inna drogą w życiu, choć cel ten sam.może z tą gitarą przyjdzie człowiekowi wiele lat biegać, zanim spotka żywego Boga.a może gdyby z nią nie biegał, nigdy tez by Go nie spotkał.jak słusznie zauważyłaś każdy w swoim życiu ma różne etapy.jedni szybciej je pokonują, inni wolniej, a jeszcze inni powoli suną krok za krokiem. przecież Duch wieje kędy chce.
pozdrawiam :-)